Do tej pory wygrywałam w konkursach internetowych najwyżej jakieś kosmetyki, zabawki, książki dla siebie i Bąbla...Jakiś czas temu natomiast trafiła się nam nie lada gratka: voucher uprawniający do dwudniowego pobytu w Hotelu Greno w Karpaczu, który planowaliśmy sobie nawet o kilka dni przedłużyć, jeśli się nam tam spodoba - a ostatecznie...musieliśmy skrócić, ponieważ Bąbel znów miał "niewielkie" problemy z aklimatyzacją w nowym miejscu. No, ale po kolei...
W Karpaczu byliśmy już kilka godzin przed rozpoczęciem doby hotelowej - i tradycyjnie zaczęliśmy nasze zwiedzanie od Świątyni Wang, a Bąblowi najbardziej spodobał się oczywiście tamtejszy parking z rozstawionymi pachołkami oraz fontanna, do której przy okazji każdej wizyty najchętniej wrzuciłby całą zawartość naszych portfeli - niezależnie od nominałów ;)
Po jakimś czasie dopadł nas majowy...grad (na szczęście dość drobny i przelotny), więc zjechaliśmy sobie do Karpacza Dolnego i schowaliśmy się przed nim na wystawie klocków Lego - sporo mniejszej od tej, którą mieliśmy okazję oglądać kiedyś we Wrocławiu, ale za to moim zdaniem zdecydowanie bardziej pomysłowej, interaktywnej i wykonanej z dbałością o naprawdę każdy szczegół.
Bąblowi też ewidentnie bardziej przypadła do gustu - więc obszedł ją dookoła kilkanaście razy, naciskając bez końca wszystkie kuszące czerwone
guziki, podziwiając ruchome elementy konstrukcji i wszystkie efekty
świetlne i dźwiękowe, które całemu zwiedzaniu towarzyszyły.
Największe wrażenie zrobiła na nim atakująca kobra, która po przyłożeniu rąk do szyby na wysokości jej oczu-czujników wydawała z siebie głośny syk, przybierała charakterystyczną pozycję gotową do ataku i gwałtownie wysuwała głowę do przodu, czym na szczęście bardziej Młodego rozbawiła, niż przestraszyła :)
Potem odwiedziliśmy jeszcze Miejskie Muzeum Zabawek, w którym Bąblowej Mamie najbardziej spodobały się kolorowe matrioszki, natomiast moim Mężczyznom - bogata kolekcja wszelakich pojazdów. Bardzo wzruszający był dla mnie również widok starego poczciwego Misia Uszatka w kraciastej piżamce, do którego w dzieciństwie miałam naprawdę wielki sentyment.
Po zwiedzaniu poszaleliśmy jeszcze trochę na placu zabaw i zjedliśmy obiad w naszej ulubionej Gospodzie Karpackiej. Niech nie zwiodą Was zdjęcia, na których Bąbel sprawia wrażenie niesamowicie głodnego i z utęsknieniem czekającego na hasło "Podano do stołu!" ;) W rzeczywistości nasz mały niejadek zadowolił się...dwoma widelcami surówki i kilkoma frytkami, a tuż po ich skonsumowaniu zaczął głośno domagać się "ciacha!" (którego rzecz jasna nie dostał, ale wymagało to od nas mnóstwa cierpliwości i żelaznej konsekwencji).
A teraz przychodzi w mojej relacji pora na część mniej przyjemną. Tuż po zameldowaniu się w hotelu Junior zaczął przejawiać wszelkie symptomy panicznie-histeryczne - zresztą świetnie znane nam z poprzednich wyjazdów i pobytów w pensjonatach, jednak zwykle były znacznie łatwiejsze do opanowania.
Zdążyliśmy jedynie trochę się ogarnąć, spróbować pysznych lodów i naleśników z truskawkami w hotelowej restauracji i spędzić godzinkę na tamtejszym basenie - a już trzeba było ewakuować się na zewnątrz, pospacerować trochę po lesie i pojeździć autem, żeby to nasze rozhisteryzowane, rozwrzeszczane dziecię czymś zająć i jakoś uspokoić...
Sceny rozgrywały się iście dantejskie, niegodne szczegółowego opisywania
na blogu. Nadmienię tylko, że grupka spotkanych po drodze niemieckich
turystów mierzyła nas i ryczącego wniebogłosy Juniora takim wzrokiem,
jakbyśmy co najmniej obdzierali go ze skóry i jakby za chwilę mieli
wyciągnąć telefon i poinformować opiekę społeczną o akcie znęcania się
nad dzieckiem...No cóż, najwyraźniej nigdy nie mieli do czynienia z
niesamowicie temperamentnym, zbuntowanym dwulatkiem - ale już nawet nie
chciało mi się szukać w pamięci tych kilku znanych niemieckich zwrotów,
by jakoś im całą zaistniałą sytuację wyjaśniać...Niech sobie myślą, co
chcą ;)
Po takim maratonie nie mieliśmy już ochoty absolutnie na nic. Ani hotelowa strefa wellness nas nie kusiła, ani jacuzzi, ani sauny, ani zabiegi na twarz i ciało, które wcześniej miałam w swoich nieśmiałych planach. Jedynie przy bogato zaopatrzonym hotelowym barze chętnie poszukalibyśmy ukojenia dla naszych skołatanych nerwów - ale oczywiście nie wypadało nam tego robić ze względu na naszego małoletniego towarzysza niedoli ;)
No cóż, nie skorzystaliśmy jakoś specjalnie...Może jeszcze kiedyś do Greno wrócimy, odnowimy się biologicznie, popluskamy w basenie i spróbujemy wszystkich specjałów z karty...Póki co nie było nam dane - niemniej jednak bardzo dziękuję Martynie G. za taką możliwość, a hotelowej obsłudze za wyrozumiałość i miłą (choć krótką) gościnę :)
Ja też zawitałam kiedyś do Karpacza, myśmy nocowali w "Pałacu Margot" z bardzo fajną strefą wellnes i spa. Z chęcią bym się tak po wylegiwała w basenie:) Myśmy w niedzielę zaliczyli urodzinowy obiadek i niestety córci nie przypadło do gustu towarzystwo w restauracji więc obiadek kończyliśmy na dworze:)
OdpowiedzUsuńNo cóż, teraz już wszystkie wypady (albo ich zdecydowaną większość) trzeba będzie dostosowywać do potrzeb i wymogów naszych maluchów. Bąbel najwyraźniej stwierdził, że na wizytę w SPA jeszcze dla niego za wcześnie ;)Kiedyś na pewno taki wypad powtórzymy, ale jak już będzie starszy i bardziej otwarty na tego typu atrakcje :)
UsuńSzkoda, że Bąbel nie pozwolił do końca wytrwać ;-) A swoją drogą, takie wygrane to ja rozumiem! :-)
OdpowiedzUsuńFaktycznie trochę szkoda, a z drugiej strony przynajmniej dowiedzieliśmy się o istnieniu takiego fajnego miejsca i mieliśmy mały przedsmak tego, co czekałoby tam na nas w bardziej sprzyjających okolicznościach ;)
UsuńO rany, Bąbel, jak mogłeś :) Taka akcja w moich ukochanym Karpaczu? Niewybaczalne :)
OdpowiedzUsuńLila ostatnio weszła w etap robienia faz w sklepie, także... Trzymajcie mnie, bo kiedyś nie wytrzymam :)
Wiesz, my w sumie do Bąblowych faz już jesteśmy przyzwyczajeni, bo zdarzały się i nadal zdarzają w najróżniejszych miejscach - ale tym razem to był istny kataklizm, jakiego nasze oczy chyba jeszcze u niego nie oglądały ;) Po pierwszych 40 minutach płaczu już nawet przestaliśmy go uspokajać i marzyliśmy tylko o tym, żeby sam się tym wszystkim zmęczył i zasnął...
UsuńJa niby do Lilki wybuchowego charakteru również, ale ostatnio w sklepie osiedlowym, przyznam z ręką na sercu, że miałam ochotę wyjść z siebie i stanąć obok. No normalnie koszmar. U nas podobnie- jak już się Mała nakręci, to nie ma zmiłuj. Niestety, jest już w takim wieku, że tak szybko się nie męczy, że o zasypianiu ze zmęczenia możemy w ogóle zapomnieć.
UsuńAha, zapomniałam pogratulować Wam wygranej. Super sprawa.
UsuńDzięki, dzięki :) Choć tak sobie myślę z perspektywy czasu, że zdecydowanie bardziej skorzystałby z takiej wygranej jakiś singiel, niczym nieograniczony ;)
UsuńChyba zacznę cześciej brac udział w konkursach,bo pozazdrościłam takiej wygranej :-)
OdpowiedzUsuńRiczi takie akcje urządza w super marketach,od mniej więcej pół roku nie udało się jeszcze zrobić całych zakupów bo mniej więcej w połowie zaczynają się histerie wraz z akrobacjami typu:rzucanie się na podłogę i zwalanie z półek! Przyznaje że cierpliwość mnie opuszcza co raz cześciej....
Czasami naprawdę warto, bo niektóre nagrody świetne i wcale nie wymagają aż takiego wielkiego nakładu pracy :) U nas w marketach też różnie bywa - ale ostatnio Bąbel trochę z tym przystopował, w pierwszej kolejności leci zawsze na stoisko z pieczywem, domaga się suchej buły i żuje ją,w miarę spokojnie siedząc w zakupowym wózku :)
UsuńStrach się bać;-0 No szkoda, ale nasi prezesi są bezkompromisowi;-)
OdpowiedzUsuńChyba za dużo atrakcji naraz. U nas też czasami podobnie się działo, ale tylko wtedy kiedy "przestymulowaliśmy" naszą Hanię. Teraz ograniczamy bodźce i kiedy gdzieś przyjeżdżamy pierwszy dzień jest aklimatyzacyjny i spokojny, aby nasza Tulinka mogła ogarnąć nową rzeczywistość;-0
O tak, nasi szefowie nigdy nie idą na ustępstwa i zawsze wszystko musi być po ich myśli ;) Chyba czas do tego przywyknąć, bo gdybyśmy jeszcze my zaczęli się jak dzieci buntować - to dopiero byłby Armageddon ;)
UsuńWydaje mi się, że tu akurat nie o ilość atrakcji chodziło, tylko o fakt, że Młody zorientował się, że zostajemy tam na noc. Bo przez większość czasu zachowywał się naprawdę wzorcowo - i dopiero kiedy skumał, że się ściemnia i zobaczył rozłożone łóżeczko turystyczne, nagle bardzo intensywnie zapragnął wrócić do domu :)
Szkoda, hotel wygląda bardzo fajnie, a i Karpacz jest fajny.
OdpowiedzUsuńLaura uwielbia być "gdzie indziej". Nigdy nie miała problemu z nowym miejscem. Jeszcze się domagała wyjazdów.
W sklepach miewała ryki o coś, na szczęście na zakupy chodzimy razem, to jedno z nas po prostu wychodziło i za 10 minut była z powrotem słodka dziewczynka. Ale nigdy nie próbowała niczego zrzucać z półek.
To niestety tak szybko nie mija - teraz ma 7 lat i też czasem płacze o głupoty. Jak Pani w szkole coś powie, to jest święte, a jak my coś próbujemy poprawić, czy wytłumaczyć, to jest źle i zaczynają się pretensje.
Hotel naprawdę godny polecenia. Jego lokalizacja pomiędzy Karpaczem Dolnym a Górnym sprawia, że jest tam bardzo spokojnie i nie ma dzikich tłumów wszędzie wokół. Cały basen i restaurację mieliśmy praktycznie na wyłączność - pewnie dlatego, że pojechaliśmy poza sezonem.
UsuńMy też przeważnie Bąbla ewakuujemy , kiedy zaczyna za bardzo dokazywać - i jedno z nas zabiera go w jakieś ustronne, spokojne miejsce, żeby się wyciszył, a drugie samotnie kończy robić zakupy. Ale akurat w przypadku tej karkonoskiej histerii po prostu się nie dało nijak jej zaradzić - i pełna poprawa nastąpiła dopiero w momencie, kiedy wjechaliśmy na nasz własny, osiedlowy parking :)
No ile atrakcji tam jest dla dzieci. Wiesz co Ci powiem minie to Małemu. Pamiętam jak ja jako dobra mama wzięłam Przemka na wycieczkę pociągiem potem basen pizza i spanie u cioci. Tez miał troche ponad dwa lata no normalnie szal co on wyprawial jaki byl niedobry a on się buntował bo nie miał swojej codzienności i monotoni.Za to teraz wszędzie mogę z nim je jechać po prostu wydoroślał.
OdpowiedzUsuńMam taką nadzieję, że minie - bo my jesteśmy typem włóczykijów i nie damy rady nigdzie nie podróżować, nie wyjeżdżać, nie zwiedzać... Po cichu trochę zazdroszczę jednym moim znajomym, którzy już z rocznym dzieckiem mogli pozwolić sobie na wojaże po całej Europie - bo u nas niestety by to nie przeszło, albo byłoby okupione strasznymi nerwami i ogromnym stresem. Bąbel jest mocno przywiązany do swojego pokoju, łóżeczka, codziennej rutyny - ale mam nadzieję, że małymi kroczkami uda nam się jakoś dojść z nim do ładu :)
UsuńPewnie że się uda😃 cierpliwość i czas który mija jest Waszym sprzymierzeńcem.
UsuńPrzystojnaczek z waszego Chłopczyka:) domyślam się, ze trzeba mieć nerwy ze stali i trzymać spójną strategię we dwoje..to wymaga zgrania.
OdpowiedzUsuńFakt, przystojniak niesamowity :)Już teraz ma powodzenie u płci przeciwnej - i mówię to zupełnie obiektywnie, a nie jako zafiksowana na punkcie swojego dziecka matka ;) Ale żałuj, że jego ogromnych ocząt nie widziałaś - tu niestety nie mogę pokazać, a to one są największym atutem Bąblowej urody ;)
UsuńNasza spójna strategia w tym przypadku nie mogła polegać na niczym innym, jak tylko na zabraniu bagażu i wyruszeniu w drogę powrotną szybciej, niż sobie to pierwotnie ustaliliśmy ;)
Ech... a mogłoby być tak fajnie...
OdpowiedzUsuńMyślę, że spanie w jego własnym, stałym miejscu jest dla Bąbla dużym poczuciem bezpieczeństwa. Może boi się zmian (chociaż trochę dziwne by to było, gdyby tak wybiórczo bał się tylko tych zmian z miejscem do spania), albo wyjątkowo bezpiecznie się czuje we własnej sypialni, we własnym łóżeczku, gdzie otacza go wszystko to, co jego. Kiedyś to mu przejdzie samo, albo dzięki Waszym dobrym pomysłom ;)
W sumie to było bardzo fajnie - oczywiście do czasu, kiedy Młody się zbuntował ;)Spokojnie, jeszcze na pewno będziemy mieli okazję to nadrobić - a tymczasem to my musimy iść na ustępstwa ;)
UsuńA dobre pomysły...hmm...nie wiem, jakie jeszcze mogłyby być. Zabieramy ze sobą zawsze jego ulubioną pościel i kocyk, pozytywkę z którą zasypia, ukochane przytulanki...
Ale Wam fajnie. Szkoda jednak, że nie zostaliście do końca, ale nie ma co się dziwić dziecko to dziecko ma swoje przyzwyczajenia jak dorośli. Moja mama np: nie umie spać w cudzej pościeli zawsze tam gdzie jedzie bierze ze sobą swoją pościel.
OdpowiedzUsuńKurcze ja tyle czasu biorę udział w różnych konkursach i jeszcze nigdy nic nie wygrałam wiec trochę Wam zazdroszczę. :)
Pozdrawiam
Zgadza się, dzieciństwo rządzi się swoimi prawami i trzeba do tego przywyknąć :) A odnośnie konkursów - próbuj dalej, na pewno się uda :) Powodzenia ! :*
UsuńSzkoda,ze Wam sie wyjazd nie udal. Z malymi dziecmi w takie miejsca ciezko sie wyjezdza. My omijamy szerokim lukiem takie luksusy i to nie tylko ze wzgledu na cene- przeraza mnie fakt,ze moje nad wyraz aktywne i dzikie dzieci moglyby nie umiec sie odpowiednio zachowac w takim miejscu. A czekaja nas wakacje w takim przybytku wiec juz sie boje:(
OdpowiedzUsuńDajcie sobie jeszcze czas, Wasz Babel szybko podrosnie to i wyjazdy tego typu stana sie przyjemnoscia. Dzieci wyrastaja ze wszystkiego, tylko czasu potrzebuja.
W sumie to się udał, bo i tak sporo ciekawych rzeczy zobaczyliśmy i naprawdę fajnie spędziliśmy czas - tylko ta końcówka taka pechowa, ale cóż...tak też czasami bywa :)
UsuńW kwestii luksusów natomiast nie mogę się z Tobą nie zgodzić. Faktycznie aż cała truchlałam na widok Bąbla usiłującego dostać się do tych wszystkich cennych bibelotów - a spis wyposażenia znajdujący się w każdym pokoju przyprawiał wręcz o zawrót głowy, takie kwoty się w nim znajdowały ;)
Ha ha! No wlasnie, pomnoz to jeszcze razy 4 to juz wogole smierc w oczach ;) Ciesze sie,ze jednak dobrze sie bawiliscie.
UsuńTo się nazywa nagroda :). Ja czekam aż moje dziecko podrośnie, bo na dzień dzisiejszy każdy wyjazd to męczarnia, a nie przyjemność.
OdpowiedzUsuńU nas bywa bardzo różnie. Krótkie, kilkugodzinne wyjazdy są z reguły przyjemnością - natomiast te dłuższe faktycznie potrafią nieźle psychicznie wymęczyć i czasami aż nie możemy się doczekać powrotu do domu ;)
UsuńTo szkoda, że nie udało Wam się w pełni wykorzystać tej nagrody, ale wiadomo, że dziecko najważniejsze. My z kolei mamy zawsze sytuację "dom - nie nie nie", wołami ją trzeba zaciągać.
OdpowiedzUsuńU nas sytuacja "dom - nie nie nie" powtarza się codziennie, kiedy próbujemy zabrać Bąbla z podwórka w celu przeprowadzenia kąpieli i innych wieczornych rytuałów. Natomiast na wyjeździe mamy z reguły incydenty pod tytułem "zabierzcie mnie natychmiast do domu, albo zrobię wam tu taką jazdę, że popamiętacie ją do końca swoich dni" ;)
UsuńSzkoda, że nie mogliście skorzystać w pełni z wyjazdu, ale wiadomo Dziecko i Jego potrzeby/strachy najważniejsze. My jeszcze nie wiemy, jak Młody zachowywałby się na wyjeździe. Co prawda zdarza nam się nocować u Dziadków, ale tam ma też swój pokoik, zabawki, łóżeczko. Póki co szykujemy się na jednodniowy wyjazd do stolicy i mam stresa, jak minie podróż. Ale jak nie spróbujemy, nie przekonamy się.
OdpowiedzUsuńA Karpacz zawsze chciałam zobaczyć. Kurczę, szkoda tylko, że to drugi koniec Polski.
Udanego weekendu.
Nasz Bąbel już całkiem sporo z nami podróżował - i zwykle potrzebował 1-2 dni, żeby się zaaklimatyzować i przyzwyczaić do nowego otoczenia. Pobyt w stolicy zniósł akurat całkiem nieźle, ale nad morzem urządził nam cyrk podobny do tego w Karpaczu - tylko wtedy ostatecznie jakoś udało się go spacyfikować. Mam nadzieję, że Tygrysek nie da Wam zbyt mocno popalić - że wyjazd będzie udany i zachęci Was do snucia innych urlopowych planów :)
UsuńKarpacz polecam, gdybyście kiedyś byli w okolicy - aczkolwiek to już nie ta sama miejscowość, którą pamiętam z czasów nastoletnich. Odnoszę wrażenie, że kiedyś zdecydowanie więcej się tam działo.
Dzieci potrafią rodzicom nieźle "umilić" czas. Coś o tym wiem, Młoda potrafiła niezłe akcje odstawiać. Coś jak po krótce opisałaś było i u nas , więc doskonale rozumiem co czujesz.
OdpowiedzUsuńNo trudno, trzeba to jakoś przetrwać i mieć nadzieję, że za kilka lat będzie lepiej :) Jakiegoś wielkiego żalu nie ma - na pewno bylibyśmy bardziej rozczarowani, gdybyśmy sami ten pobyt sfinansowali ;) A tak - "łatwo przyszło, łatwo poszło..." ;)
UsuńGratuluję przede wszystkim wygranej, nie każdy ma takie szczęście :) Na pewno przyjdzie taki czas , że wszystko nadrobicie :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) I nadrobimy na pewno - tylko ciężko powiedzieć, kiedy to nastąpi ;)
UsuńPrzede wszystkim - łał! Wygrany pobyt w hotelu - super!
OdpowiedzUsuńCo do dzieci... taaa, zaplanuj sobie coś ;)
Swoją drogą bardzo lubię Karpacz, byliśmy już tam chyba z klikanaście razy, z samym F 3 razy ;) i chyba znów pojedziemy. Muzeum zabawek też bardzo lubię. W ogóle tam mnóstwo atrakcji dla dzieci.
Zachciało mi się wyjazdu :)
Bez niespodzianek ;)
Widziałam kiedyś u Was, jak F tam wymiatał - i fajnie, że takich numerów a'la Bąbel nie robi ;) Ja też jeździłam jeszcze jako dziecko - z rodzicami i siostrą, potem z Małżem, a teraz przyszedł czas na wypady we trójkę (choć skutek nie do końca taki, jakiego się spodziewaliśmy ;) ) Ale jednak odnoszę wrażenie, że Karpacz nieco podupadł w porównaniu ze stanem sprzed tych kilku(nastu) lat - chociaż może to dlatego, że wtedy postrzegałam go jako dziecko i miałam trochę inną perspektywę.
UsuńJak to się mówi plany planami, a dzieci i tak wiedzą swoje ;) Ale wygrana cudowna, gratuluję!! Kto wie, może to oznacza początek dobrej passy i niebawem pojawi się coś równie kuszącego :))
OdpowiedzUsuńHmmm...póki co chyba nie będę brała udziału w konkursach, w których do wygrania są aż takie cudowności ;) Poczekam raczej, aż B. trochę nam podrośnie - i może wtedy o coś powalczę ;)
UsuńSuper wygrana!:)) Gratulacje! A swoją drogą, z dzieckiem to sobie można na planować, co nie?!;p Jakbym naszego Oliśka widziała...;P
OdpowiedzUsuńA najśmieszniejsze jest to,że zawsze taki cyrk ma miejsce, kiedy człowiek na jakiś wyjazd długo czekał, wszystko sobie ze szczegółami przemyślał, stworzył cały harmonogram zwiedzania itd. ;) A jak spontan, do ktorego wcale się nie przygotowywaliśmy, po prostu wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy - to wszystko w najlepszym porządku ;)
UsuńMiejskie Muzeum Zabawek - super! Trzymam kciuki, żeby Bąbel był bardziej wyrozumiałym podróżnikiem!
OdpowiedzUsuń