Któregoś dnia zauważyłam na Facebooku pewien komentarz świadczący o tym, że jego Autorka jest mamą adopcyjną. Z ciekawości zajrzałam na Jej profil oraz prowadzoną przez Nią stronę internetową - i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu okazało się, że wcale nie jesteśmy sobie tak zupełnie obce :) Co więcej - byłyśmy nawet w tej samej grupie podczas naszych warsztatów w ośrodku adopcyjnym (jaki ten wirtualny świat jest w gruncie rzeczy mały !)
Jeżeli macie już trochę dosyć moich osobistych wynurzeń na temat macierzyństwa i adopcji dziecka - dzisiaj posłuchajcie tego, co ma Wam do powiedzenia Ola. Przy okazji zapraszam również na jej bloga - gdzie znajdziecie zdecydowanie więcej takich pięknych, płynących z serca tekstów.
____________________________________
"Adopcja dziecka jest darem"
„Byłem dzieckiem nienarodzonym i
przyjęliście mnie, pozwoliliście Mi się urodzić. Byłem dzieckiem opuszczonym i
staliście się dla Mnie Rodziną Byłem dzieckiem osieroconym a adoptowaliście
Mnie wychowując jak Wasze dziecię.”
Św. Jan Paweł II , List do Rodzin 1994r.
Już prawie dwa lata minęły od
czasu, gdy adoptowaliśmy dziecko – Chłopczyka. Tomuś miał wtedy zaledwie kilka
miesięcy. Pamiętam, gdy po raz pierwszy nam go przyniesiono w domu dziecka.
Miał wielkie, smutne oczy, którymi tak uważnie na nas spojrzał. Potem jednak
szybko powrócił do swego zamkniętego świata. Zamkniętego na dwa sposoby.
Wewnętrzne zamknięcie polegało na
tym, że po chwili zainteresowania zapadł
w coś w rodzaju letargu. Nie reagował na nic co go otaczało. Na nas już więcej
też nie.
Zamknięcie zewnętrzne dotyczyło
miejsca, w którym przebywał. Jego całym światem był mały pokój, w którym oprócz
jego łóżeczka były jeszcze cztery inne łóżka. W nich również leżały niemowlęta.
To właśnie w tym pokoju był karmiony, kąpany, przewijany. Nie znał świata
zewnętrznego. Nie pamiętał, jak przewożono go po urodzeniu ze szpitala. Od
tamtej pory nigdy nie wychodził na zewnątrz. Nie wiedział czym jest niebo,
ziemia, słońce, nigdy nie poczuł porywu wiatru, zapachu lata, czy jesieni.
Był nauczony jeść zawsze do końca,
całą butelkę mleka, bo następna była dopiero za kilka godzin. Nie budził się
też w nocy na posiłek, potrafił wytrzymać do rana. Zasypiał przy zaświeconym
świetle. Nikt nie myślał, czy mu to przeszkadza. Do hałasu i płaczu innych
dzieci też musiał się przyzwyczaić. Nauczył się sam utulać do snu, obejmując
się małymi rączkami. Nasze dziecko adopcyjne nie miało łatwo.
Pamiętam z tego okresu inne
niemowlę (Anię - córkę naszych przyjaciół). Dziewczynka była noszona, przytulana,
głaskana, całowana. Gdy spała wszyscy chodzili na palcach, by nie zakłócić jej
snu. Co jakiś czas się przebudzała by jeść, zaspokajając przy okazji nie tylko
potrzebę głodu, ale również i potrzebę bliskości. Wtedy mama przecież była
tylko dla niej. Ania była dzieckiem ciekawym świata, radosnym. Chodziła z
rodzicami na długie spacery. Znała i wiedziała to wszystko, czego nigdy nie
doświadczył Tomuś.
Dwie historie, ale jakże różne.
Jakże zupełnie inny start w życie.
Historia odrzucenia i historia wielkiej
miłości.
Ale te historie już się nie
różnią. W pewnym momencie stały się do siebie tak bardzo podobne. A patrząc
teraz na Tomka i Anię trudno poznać, jaki był ich początek. To wielki dar
stanąć na drodze małego dziecka i zmienić jego historię. Odrzucenie wypełnić
miłością. Patrzeć jak dziecko rozkwita, jak pięknieje, gdy czuje się kochane i
„jedyne - niepowtarzalne” dla swoich rodziców. Adopcja dziecka jest darem – tak
właśnie lubię o niej myśleć… i na pewno nie jest czymś „zamiast”.
_____________________________
Autorką powyższego tekstu jest Ola,
prowadząca stronę www.childadoption.eu
Piękny tekst. To naprawdę coś niesamowitego dać dziecku takie nowe życie szkoda tylko że procedury w naszym kraju trochę to utrudniają
OdpowiedzUsuńProcedury nie są takie straszne, choć faktycznie mogłyby trwać krócej i być nieco bardziej przyjazne. Z drugiej strony - kandydatów na rodziców trzeba sprawdzić i odpowiednio "prześwietlić", żeby nie powierzyć dziecka byle komu. Na ośrodkach adopcyjnych ciąży niemała odpowiedzialność.
UsuńIle trwała procedura w Waszym przypadku?
UsuńNasza procedura to dwa lata i 4 miesiące od momentu zgłoszenia się do ośrodka aż do spotkania z synkiem. Z tym że my musieliśmy czekać rok na same warsztaty, bo mieliśmy zbyt krótki staż małżeński. Natomiast od momentu kwalifikacji do TEGO telefonu minęło równo 9 miesięcy.
UsuńBardzo wzruszają mnie wszystkie historie adopcyjne...
OdpowiedzUsuńMnie chyba jeszcze bardziej, z wiadomych względów :) Zawsze będą bliskie mojemu sercu.
UsuńPiekna historia. Kazda sdopcja to dar bo dzieci tez sa darem
OdpowiedzUsuńNiestety nie dla wszystkich - i właśnie na tym polega niesprawiedliwość tego świata...
UsuńBardzo wzruszająca historia. Cieszę się, że są na tym świecie takie dobre osoby, które potrafia dać szczęście malenkim, bezbronnym istotkom. Rodzice adopcyjni to prawdziwi bohaterowie☺
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ewa z Mamuśkowego Świata☺
A wiesz, że rodzice adopcyjni bardzo nie lubią, kiedy postrzega się ich jako bohaterów ? Bo to nie żadne bohaterstwo de facto - tylko spełnienie swoich własnych marzeń o rodzicielstwie :) Chyba każdy rodzic adopcyjny powie Ci, że więcej było w przysposobieniu dziecka pobudek egoistycznych, niż altruistycznych.
UsuńPoruszające... Na kursie adopcyjnym analizowaliśmy historie takich dzieci - rówieśników, z których jeden miał kochających rodziców, a drugi niekoniecznie. I chociaż zapewne były to przypadki fikcyjne, wymyślone na potrzeby zajęć, to bardzo dawały do myślenia. Historia opisana przez Olę jeszcze bardziej trafia do serducha, bo jest tak rzeczywista, że niemal "namacalna". Błogosławię w tym momencie mój ośrodek, który umożliwia preadopcję. Dzięki temu Księżniczka straciła tydzień z życia zamiast długich miesięcy...
OdpowiedzUsuńMy analizowaliśmy autentyczne historie dzieci adoptowanych, ale nie dokonywaliśmy takich porównań. Jednak zgadzam się, że właśnie na takich przykładach najłatwiej uświadomić sobie, na czym polega różnica - i jak bardzo znacząca ona jest.
UsuńW przypadku naszego Bąbla mam żal do pewnej pary, która złożyła wniosek o jego adopcję jeszcze przed nami, zanim dowiedzieliśmy się o jego istnieniu - ale bez żadnego przygotowania i nawet bez jakiegokolwiek kursu, bo po prostu dowiedziała się skądś, że jest zdrowym dzieckiem z tak zwanej normalnej rodziny. Sąd oczywiście musiał ten wniosek rozpatrzyć i było oczywiste, że go odrzuci - ale dziecko nie mogło trafić do adopcji od razu, tylko musiało spędzić ponad dwa miesiące w placówce (bo tyle się to wszystko właśnie ciągnęło, zanim telefon zadzwonił o nas)...
Cały czas się zastanawiam, skąd ci ludzie wiedzą o "takich" dzieciach??? Mają "wtyki" w szpitalu, w sądzie???? Też znam podobną historię i nadal nie rozumiem, dlaczego sądy w ogóle rozpatrują takie sprawy. A dzieci czekają...
UsuńDokładnie, to były ewidentnie "wtyki" oraz działalność tzw. poczty pantoflowej. Para miała po prostu znajomości w sądzie, w którym ostatecznie odbywała się nasza rozprawa. I być może przyświecały im dobre intencje - ale chyba nie pomyśleli, że w ten sposób skazują dziecko na ponad dwumiesięczną wegetację w placówce...
UsuńPięknie napisane. Gdybym nie mogła mieć dzieci też bym się zdecydowała na adopcję. Super, że są pary, które próbują przybliżyć niebo takim dzieciom.
OdpowiedzUsuńCo więcej, są też pary które decydują się na adopcję, już mając własne dzieci biologiczne. Sama znam takich ludzi i w ich przypadku wyzwanie jest o tyle większe, że muszą jeszcze dzieci przygotować na przyjęcie nowego członka rodziny.
Usuńjeśli się kocha dziecko to geny nie mają znaczenia. Najważniejsze to dać dziecku trochę ciepła, a ono odpłaci się tym samym :)
OdpowiedzUsuńTo prawda - kiedy się kocha, geny nie mają absolutnie żadnego znaczenia. Ale z drugą częścią wypowiedzi niestety nie do końca się zgodzę - ponieważ w przypadku dzieci adoptowanych zdarzają się różne deficyty i zaburzenia, w tym zaburzenia więzi (RAD). I czasami takie dziecko przejawia więcej pozytywnych uczuć i emocjonalnej "lepkości" w stosunku do obcych osób, niż wobec swoich adopcyjnych rodziców. Także ta miłość ze strony dziecka nie zawsze przychodzi tak łatwo - i czasami trzeba o nią intensywnie walczyć i zabiegać i dużo pracować z dzieckiem oraz różnymi specjalistami.
UsuńPiękna opowieść... wzrusza i chwyta za serce
OdpowiedzUsuńA we mnie dodatkowo przywołuje wciąż żywe wspomnienia :)
UsuńPiękne.
OdpowiedzUsuńZgadzam się. Ola potrafi budować emocje.
UsuńAdopcja to dar. A nie coś zamiast. Piękne słowa 💞 Aż się wzruszyłam...
OdpowiedzUsuńBo właśnie tak jest - już Ci zresztą opowiadałam na Facebooku :) Dla rodziców adopcyjnych to dar - i coś dokładnie tak samo oczywistego i naturalnego, jak dla innych ludzi ich rodzicielstwo biologiczne :)
UsuńDAR. Dokładnie tak. Dla nas rodziców, dziadków, cioć. Całej rodziny. Widzę, jak Tygrys porusza to, co było głęboko ukryte. Jak chwyta za serce, nawet obce osoby. I to nie z pozycji biednej sierotki z DD, tylko wesołego rozgadanego dziecka.
OdpowiedzUsuńU nas podobnie - Bąbel zjednał sobie nie tylko całą rodzinę, ale jeszcze wszystkich sąsiadów i nawet zupełnie przypadkowych, obcych ludzi. Kiedy gdzieś z nim idziemy - to w zasadzie z góry możemy założyć, że będziemy mieli jakieś dodatkowe "towarzystwo" - bo wszyscy lgną do niego, a i on jest bardzo otwarty na kontakty z ludźmi :)
UsuńBardzo ważna i cenna historia!
OdpowiedzUsuńDla osób planujących adopcję - w szczególności.
UsuńPiękny ten cytat Jana Pawła II, aż się popłakałam...
OdpowiedzUsuńMnie bardziej porusza historia, niż sam cytat - więc to przy niej miałam mokre oczy.
UsuńBardzo podoba mi się ostatnie zdanie, które napisałaś. Znam kilka osób, które podjęły się adopcji. Myślę, że właśnie trzeba na to patrzeć w w sposób daru. Ciesze się, że są tacy młodzi ludzie jak Ty myślące w taki dojrzały, pozytywny i motywujący sposób. Pozdrawiam Was
OdpowiedzUsuńTo znaczy - Ola napisała :) Ale ja z pełnym przekonaniem podpisuję się pod jej słowami. A jeśli chodzi o wiek to rzeczywiście byliśmy jedną z najmłodszych par w naszym ośrodku - ja miałam 26 lat, a mój mąż 27. Teraz już wiemy, że gdybyśmy czekali z naszą decyzją dłużej - to na pewno byśmy tego żałowali.
UsuńKiedy czytam takie historie, to zawsze jestem pełna podziwu do tego, jak wielką miłością obdarzacie dzieci adopcyjne i wiem dlaczego tak jest - to są Wasze dzieci, Wasze i tylko Wasze, a że nie spędziły w Waszych brzuchach 9 miesięcy? To nie ma znaczenia. To Wy dajecie tym dzieciom rodzinę. Płakać mi się chce jak czytam o dziecku, które samo utulało się do sny. Cholera, ja do mojego wstawałam co pół godziny, a tamto maleństwo musiało być same :(
OdpowiedzUsuńNiestety, tak to właśnie wygląda w placówkach - bo opiekunki nawet gdyby bardzo chciały to nie są w stanie zapewnić każdemu dziecku indywidualnej troski i opieki. My mieliśmy akurat tyle szczęścia, że Bąbel był od samego początku bardzo wymagającym i głośno sygnalizującym swoje potrzeby niemowlęciem - i dzięki temu poświęcano mu więcej czasu w porównaniu z innymi maluszkami, które przeżywały swoją samotność w ciszy i ze spokojem.
UsuńCudowne. Piekny tekst pelen ciepla i wrazliwosci. Ciesze sie,ze sa osoby, ktore pragna odmienic czyjes zycie.
OdpowiedzUsuńPrawda jest taka, że chcą odmienić przede wszystkim swoje życie - powiedzmy to sobie szczerze. Dziecko daje nam nieporównywalnie więcej, niż my możemy dać jemu :)
Usuńserce sie raduje, wiedząc, ze sa na świecie osoby, ktore dają 200% siebie dla takiego malucha ☺
OdpowiedzUsuńA to, co dostaje się w zamian, jako rodzic takiego małego szkraba - jest po prostu bezcenne i nie do opisania :)
UsuńCzytałam i się wzruszyłam! Historia Tomusia, chłopczyka, to jak miał w pokoju, że nie płakał, że czekał grzecznie na kolejną butle. Boże, mając córkę, niewyobrażam sobie, czegoś takiego. Dzięki Bogu, są osoby, które chcą zaopiekować innymi dziećmi. Chwała im za to!
OdpowiedzUsuńNasz Bąbel na szczęście darł się tak, że chyba w całej miejscowości go słyszeli. To jest bardzo ważne, żeby dziecko opuszczone komunikowało swoje potrzeby, zamiast popadać w katatonię - ale niestety nie wszystkie maluszki tak reagują i część z nich cierpi w milczeniu.
UsuńCudowny tekst, pełen ciepła
OdpowiedzUsuńBo Ola też jest osobą pełną ciepła, o czym miałam okazję przekonać się w trakcie kursu :)
UsuńOdrzucenie wypełnić miłością .... piękne zdanie ! Pozdrawiam obie Panie ;)
OdpowiedzUsuńPiękne, najpiękniejsze...Dziękujemy i również pozdrawiamy :)
UsuńI się poryczałam...
OdpowiedzUsuńO, to zupełnie jak ja...
UsuńA ja zgłaszam sprzeciw, że wpis tak szybko się skończył! Pięknie napisane. Jejku, zwykle człowiek nie myśli w ten sposób o dzieciach z DD. Zmroziło mnie to, że maluch nigdy nie widział niczego więcej poza swoim pokoje w DD.
OdpowiedzUsuńA w jaki sposób się myśli, bo tak się zastanawiam? (I pytam z czystej ciekawości, bez żadnych podtekstów). Ja właśnie taki obraz osieroconych dzieci miałam w swojej głowie - i rzeczywistość praktycznie w 100% pokryła się z moimi wyobrażeniami.
UsuńPiękna historia, wspaniale to opisałaś. Cudownie, że są tacy ludzie którzy ofiaruja swoją miłosc i dom. Że potrafią pokochac adopcyjne dziecko jak swoje.
OdpowiedzUsuńWszystkie teksty Oli chwytają za serce, wystarczy zajrzeć na jej stronę. A dziecko adopcyjne jest właśnie...swoje/nasze - tylko ten początkowy etap drogi do niego wyglądał trochę inaczej :)
UsuńSmutne i piękne. Tak bardzo daje do myślenia, że nie doceniamy tego, jak żyjemy i gdzie był nasz start.
OdpowiedzUsuńTrochę smutne, a trochę radosne - bo najważniejsze, że zakończone happy endem i wyrównaniem się wszelkich różnic i deficytów pomiędzy dwoma małymi bohaterami tej historii :)
UsuńNie będę się powtarzal i nie napiszę, ze tekst fajny itp. Bardzo fajna inicjatywa z Twojej strony. Wiecej takich historii. Im wiecej osob bedzie pisac o adopcji, tym wieksze prawdopodobienstwo, że ludzie na nia sie będą decydować! Takie moje zdanie;)
OdpowiedzUsuńWiesz co, to jest świetna myśl ! Zastanawiałam się nad tym już znacznie wcześniej, ale jakoś nie miałam śmiałości. Chyba muszę częściej gościć na łamach bloga innych rodziców adopcyjnych, którzy chcieliby opowiedzieć tu własną historię. Mam nadzieję, że jacyś się znajdą - i może wspólnie uda się stworzyć wartościowy, dodający otuchy cykl.
UsuńŚwietnie napisane. Gdy to czytałam aż widziałam chłopca w tym pomieszczeniu w domu dziecku. Strasznie to smutne, więc dobrze, że zarówno dziecko autorki tekstu jak i Twoje Karolina trafiło do Waszych domów jeszcze w okresie niemowlęctwa i nie musiało długo być w miejscu gdzie trudno o indywidualną opiekę i miłość
OdpowiedzUsuńTeż się z tego bardzo cieszymy - i żałujemy,że nie miało to miejsca jeszcze wcześniej, czyli że nie mogliśmy zabrać Bąbla do siebie prosto ze szpitala. A jednocześnie przychodzi taka refleksja, ile dzieci doczeka się adopcji dopiero w wieku kilku lat - a ile nie doczeka się jej nigdy i aż do pełnoletności będzie skazane na pobyt w placówce...Statystyki są okrutne... :(
UsuńJestem pewna, że gdybym chciała mieć dzieci, a przede wszystkim - gdybym była osobą zdrową, niewymagającą stałej opieki i pomocy osoby trzeciej - zdecydowałabym się na adopcję. Nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, jednak ja uważam, że jeśli się chce być rodzicem, to właśnie przygarnięcie już żyjącego, ale porzuconego dziecka powinno być opcją, którą rozważa się najpierw, nie staranie się o własne pociechy. Tak wiele maluchów przecież czeka, aż ktoś je pokocha...
OdpowiedzUsuńCóż...wizja raczej utopijna. Dla większości ludzi geny mają jednak bardzo duże znaczenie (moim zdaniem, mocno przecenione) - i niektóre pary prędzej zdecydują się na bezdzietność, niż na adopcję. I ja to w sumie rozumiem - bo nie każdy jest gotowy na taką decyzję i lepiej nie krzywdzić dziecka oraz siebie, jeśli nie jesteśmy do adopcji w 100% przekonani.
UsuńPiękny i mądry tekst, właśnie to zmienianie historii dziecka, odwracanie we właściwym kierunku jego losu, tak bardzo ujmuje człowieka i sprawia, że gotowi jesteśmy na przyjęcie tego cudownego daru. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina
A do tego i nasza historia odmienia się o 180 stopni - i cały świat dosłownie staje na głowie :) Czasami na tę gotowość trzeba trochę poczekać i pozwolić jej dojrzeć - ale ważne, że w końcu się pojawia :)
UsuńAdopcja jest czymś wyjątkowym, i coraz częściej przekonuję się, że trzeba do niej dojrzeć i poczuć w sobie, że to jest właśnie ten moment, kiedy chce się pójść tą drogą.
OdpowiedzUsuńWspaniała historia, przeczytałam z przyjemnością!
OdpowiedzUsuńBo dzieci (niezależnie od tego jak się w naszym życiu pojawiają) są po to, żeby je kochać :)
OdpowiedzUsuńPiękna historia!
OdpowiedzUsuńJestem poruszona tą piękną historią. Będąc mamą i pracując z dziećmi, jako psycholog doskonale wiem jak bardzo małemu człowiekowi potrzebna jest miłość i poczucie bezpieczeństwa. To niesamowite i piękne, że są osoby, które zapewniają dzieciom to co nie było im dotychczas dane, a co jednocześnie jest najważniejszym i kluczowym w rozwoju psychicznym i budowaniu osobowości.
OdpowiedzUsuńChylę czoła i dziękuję za to, że jesteście - Wspaniali rodzice - wspaniałych dzieci ��.
Okrutnie mnie poruszył ten wpis... nie umiem sobie wyobrazić ile pracy, serca, cierpliwości trzeba włożyć w to, żeby takiego maluszka otworzyć na nowo na ten świat
OdpowiedzUsuńAż mi oczy zaszły łzami. Tak sobie czytam Twój blog i Wasz synek miał ogromne szczęście, że stanęliście mu na drodze :-).
OdpowiedzUsuń