Strony

piątek, 22 stycznia 2016

Kochanie, nie kłóćmy się przy dziecku...

Chyba nigdy nie kłóciliśmy się z Małżem tak często i burzliwie, 
jak w ciągu kilku pierwszych miesięcy naszego rodzicielstwa.

(No jak to? Przecież mieliśmy wreszcie to swoje wyczekane, wytęsknione szczęście,  ten sens życia, to malutkie, kruchutkie pisklę w naszym gnieździe budowanym z takim mozołem i przez lata zupełnie opustoszałym! Więc o co się kłócić?! Powinniśmy przecież pozostawać w stanie permanentnej euforii, pić sobie z dzióbków i  emanować szczęściem tak intensywnie, żeby mogły nasz blask dostrzec obce formy życia na innych planetach - jeśli faktycznie istnieją).

A jednak, było o co...

Mój świat z dnia na dzień skurczył się do rozmiarów salonowej sofy, dziecięcego pokoju, ewentualnie przyblokowego skwerku i placu zabaw. On z domu wprawdzie codziennie od poniedziałku do soboty wychodził, lecz wracał po całym dniu pracy do ciągle płaczącego dziecka, rozhisteryzowanej żony w psychicznej rozsypce, nieugotowanego obiadu i mieszkania, które - co tu dużo mówić - wcale nie lśniło już dotychczasową czystością.

Dawniej oboje byliśmy sami dla siebie sterem, żeglarzem i okrętem - aż tu nagle wszystko, absolutnie wszystko podporządkowane zostało temu małemu, wrzeszczącemu przybyszowi, który wprawdzie szczerzył do nas bezzębne dziąsła w najcudowniejszym uśmiechu świata, ale jednak potrafił też nieźle dopiec, naprawdę porządnie dać w kość i poddać w wątpliwość wszelkie nasze wcześniejsze teorie i wyobrażenia odnośnie opieki nad niemowlęciem.

Pomimo dziesiątek uprzednio przeczytanych poradników dla rodziców zupełnie nie byliśmy przygotowani na to,  co kilkumiesięczny Bąbel nam zafundował. I o ile w stosunku do niego wciąż odnajdowaliśmy w sobie nowe pokłady cierpliwości, zrozumienia, troski i czułości - o tyle dla siebie nawzajem już nam tych wszystkich rzeczy nie wystarczało. 

Zupełnie szczerze? 
Czasami mieliśmy ochotę po prostu się pozabijać. 
(Upozorować nieszczęśliwy wypadek?
Dosypać sobie do herbaty babcinej trutki na krety?) ;)

A ja osobiście miałam chęć zamontować sobie w piwnicy taki mały worek treningowy, do własnych gabarytów i wagi przystosowany, w który mogłabym walić bez opamiętania, aż do utraty tchu, żeby wszystkie nagromadzone frustracje na nim wyładować. (Niekiedy do tej pory zdarza mi się żałować, że jednak ostatecznie tego nie zrobiłam ;) )  
 

Jakie romantyczne kolacje przy świecach?
Jakie wspólne wieczorne oglądanie filmów?
Jakie ocieplanie i uleczanie wzajemnych małżeńskich relacji?
Jaka poważna rozmowa na tematy egzystencjalne,
 rozbierająca nasz związek na czynniki pierwsze 
i ponownie go do kupy składająca?

Nam się nawet o zakupach spożywczych na następny dzień nie chciało ze sobą dyskutować ! -
I najchętniej komunikowalibyśmy się wyłącznie za pomocą liścików, 
pozostawianych ukradkiem na lodówce albo kuchennym blacie.

Ale do czego zmierzam...

Nawet jeśli czasami nie starcza nam do siebie cierpliwości, jeśli koniecznie musimy sobie "wygarnąć, "mięsem porzucać", przemówić do siebie głosem podniesionym i tonem niekoniecznie przyjacielskim - NIE RÓBMY TEGO PRZY DZIECKU ! Albo przynajmniej KŁÓĆMY SIĘ UMIEJĘTNIE - pokazujmy, że można się ze sobą nie zgadzać, mieć różne zdania i jakieś wzajemne pretensje, ale trzeba wyrażać je w sposób wyważony, konstruktywny i dążący do kompromisu (bla, bla, bla - jak to łatwo powiedzieć...)

Mimo wszystko tak właśnie staraliśmy się czynić, najczęściej. Jednak kiedyś przydarzyła nam się i wymknęła spod kontroli pewna sytuacja...Awantura o jakąś niewiele znaczącą,  kompletnie nieistotną pierdołę...I Bąbel stał wtedy gdzieś pomiędzy, w krzyżowym ogniu naszych argumentów i kontrargumentów - i próbował zrobić wszystko, by na swój dziecięcy sposób ten nasz niepotrzebny konflikt zażegnać. Śmiał się,wygłupiał, piruety na środku salonu kręcił - żebyśmy tylko przestali  się kłócić i przełączyli nasze emocje z powrotem na tryb "uśpienia" i "oszczędzania energii"...

A potem podszedł do swojego pluszowego króliczka i zaczął na niego krzyczeć. 
Głośno, gwałtownie, jakbyśmy samych siebie widzieli...

Patrzyłam na to, a po policzkach płynęły mi łzy. Czy właśnie tak postrzega nas nasze dziecko? Jako osoby o twarzach wykrzywionych gniewem, nie dające w takim momencie żadnego oparcia i poczucia bezpieczeństwa, skupione tylko na sobie i na własnych nieporozumieniach? Czy my sami chcemy być w ten sposób postrzegani?

Zastanówmy się nad tym i pamiętajmy, że szczęście i samopoczucie naszego dziecka w bardzo dużej mierze zależy nie od niego samego, lecz właśnie od jakości NASZYCH wzajemnych relacji i charakteru NASZEGO związku...Dlatego, drodzy Rodzice:


39 komentarzy:

  1. "Przecież mieliśmy wreszcie to swoje wyczekane, wytęsknione szczęście, ten sens życia".
    Pozwoliłam zacytować sobie fragment twojego posta bo chciałam napisać kilka słów od siebie. Czy nie powinno być tak że szczęśliwym jest się po prostu, bo czujemy się kochane, bo żyjemy, bo robimy co sprawia nam przyjemność?
    Odnoszę wrażenie, że wiele z nas, których droga do macierzyństwa jest kreta i długa, uzależnia swoje szczęście od posiadania dziecka. Nie jestem jeszcze mama ale próbuje mieć sens życia nawet gdybyśmy mieli z mężem żyć we dwoje. Bo dziecko prócz rozbrajajacego uśmiechu zafunduje nam wiele trosk, n a początku pewnie nawet więcej niż radości. To o czym napisałaś. Macierzyństwo to kolejny etap w życiu kobiety, człowieka. Pewnie cudowny. Tylko dziecko kiedyś wyfrunie, a my nadal będziemy żyć. Wiec może warto znaleźć szczęście zanim się mały człowiek pojawi.
    a co do kłótni przy dziecku podpisuje się dwoma łapkami.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, tak właśnie być powinno - ale czy jest, to już inna sprawa. Generalnie się z Tobą zgadzam i mam na tę okoliczność inny ciekawy cytat, wyszperany kiedyś w Sieci (po całość odsyłam na www.chcemybycrodzicami.pl):

      "Dorota Polańska: Pary muszą sobie w pewnym momencie postawić pytanie, co mają w życiu robić. Z jakiś powodów są małżeństwem, spotkali się na swojej drodze życia, chcieli mieć dzieci, a ich nie mają. Zaczynają się wtedy zastanawiać nad sensem życia, ale posiadanie dzieci tym nie jest.

      Redakcja: Dla ludzi, którzy posiadają dzieci nie to staje się sensem życia?

      Dorota Polańska: To staje się jednym z celów życia, ale przyjmując taki tok myślenia, oznacza to, że ludzie którzy nie mają dzieci, nie mają sensu życia. A to jest zaprzeczeniem istoty życia, bo każde ludzkie życie ma sens. Wymiarem tego jest nie tylko przekazanie życia drugiemu człowiekowi. Jeśli ktoś tego nie zrobił to nie znaczy, że jego życie nie ma sensu lub związek między dwojgiem ludzi w takim wypadku staje się związkiem bez sensu. Życie jest o wiele głębsze. Adopcja oznacza, że możemy dać coś człowiekowi, ale również ten człowiek może nam coś dać."

      A jak było u nas? Mieliśmy swój sens życia, mieliśmy siebie nawzajem, swoje pasje, podróże, w miarę stabilne zatrudnienie, pewne grono zaufanych ludzi wokół siebie. Nie czuliśmy, że bez dziecka nasz świat runie zupełnie, jak domek z kart. Podejrzewam, że gdyby z jakichś względów adopcja Bąbla nie doszła do skutku, wypełnilibyśmy swoje życie czymś innym, nie związanym z dziećmi - i na pewno mielibyśmy co robić :) Ale jednak dziecko (przynajmniej dla osób, które bardzo go pragną) czyni ten sens jeszcze większym, głębszym, pełniejszym - no nie wiem, jak to jeszcze określić, ale jestem przekonana, że rozumiesz, o co mi chodzi :)

      Usuń
  2. Ja co prawda zaskoczyłam się macierzyństwem w odwrotną stronę - przez pierwsze miesiące oczywiście, bo później Smerf nadrobił :) ale początek wspominam jako sielankę, mimo nocnego wstawania - synek był książkowym niemolwaczkiem.
    Obydwoje z mężem mamy temperamenty, nie ma co ;) i wcześniej utarczki słowne to był nasz chleb powszedni. Po pojawieniu się Smerfa wszelkie nieporozumienia rozwiązujemy wtedy, kiedy on śpi. Całkiem zdrowe to też nie jest, bo czasem synek czuje nasz nastrój. Zresztą, teraz nasze "kłótnie" to raczej długaaaaa wymiana zdań, chociaż wcześniej byłam bardziej "czepialska" niż teraz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko pozazdrościć ;) Bąbel nie miał z książkowym niemowlaczkiem absolutnie nic wspólnego - był raczej odwrotnością wszystkiego, co można określić jako "książkowe" ;) U nas to ja jestem bardziej temperamentna i przyznaję, że często zdarza mi się szukać dziury w całym, ale i z męża pewne niepożądane cechy wylazły, kiedy zmierzył się z ojcostwem. Również staramy się omawiać wszelkie kwestie sporne wtedy, kiedy Bąbel nas nie słyszy (bo skubaniec już bardzo dużo rozumie!) Ale fakt, że dziecko ma chyba jakiś radar wbudowany i doskonale wyczuwa panujące napięcie - nawet to, które usilnie próbujemy zamaskować...

      Usuń
  3. U nas tak samo. Po pojawieniu się Hani, po dwóch miesiącach euforii, niedospania, błądzenia w meandrach rodzicielstwa, monotonii itp., zaczął się kryzys. Nigdy nie byliśmy spokojni, ani opanowani, ale wtedy to naprawdę miałam wrażenie, że wszystko zaraz wystrzeli w kosmos - a mój M. jako pierwszy!;-0
    Czasami wymieniamy się "uprzejmościami" przy Hani, ale w granicach rozsądku - przynajmniej tak mi się wydaje. Albo milczę aż do wieczora i wtedy się dzieje;-0
    Podobno pojawienie się dziecka jest papierkiem lakmusowym trwałości związku. Ciekawe, ciekawe..;-0

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to zobaczymy, ile ten nasz papierek lakmusowy będzie w stanie jeszcze przyjąć ;) Na razie trochę się uspokoiło i chyba zaczynamy wracać do normalności, jednak wcześniej przez kilka miesięcy regularnie i obficie nasączaliśmy go jadem wszelakim ;) Życzę Wam wyłącznie neutralnych odczynów :)

      Usuń
  4. Uff. Musze przyznać ze odetchnelam. U na było to samo. Ale po roku już trochę wracamy do normalności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My podobnie - chociaż wciąż zastanawiamy się, czy sobie tej normalności od nowa nie "zaburzyć" kolejnym maluszkiem ;)

      Usuń
  5. Trochę miałam wyrzuty sumienia ze tak się dzieje mimo że mamy to na co tak długo czekaliśmy. Szkoda ze o tych kryzysach nikt nie mówi a z tego co widzę to częste zjawisko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, w tzw. realu rzadko się o tych "ciemnych stronach" macierzyństwa słyszy. Kobiety chyba boją się, że zostaną potępione i uznane za wyrodne matki, które nie potrafią docenić tego, co mają. Na szczęście jest jeszcze blogosfera, w której można się troszkę wyżalić i wywnętrzyć :)

      Usuń
  6. Oj znam to. nasz dzieci przerosły, nasz świat zwariował i do tej pory nie umiemy go sobie poukładać. A kłótnie, no cóż a jak wygląda dzień bez kłótni ja się pytam????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak...domyślam się, że przy trójce maluchów to musi być naprawdę jazda bez trzymanki. Chociaż z Twojego bloga nie idzie tego wywnioskować - wszystko wydawało mi się tam takie radosne i beztroskie :)Jak widać, chyba nikogo takie "przeboje" nie omijają...

      Usuń
  7. O Jezu.
    My też staramy się nie kłócić przy Małym.Tak na serio to ze dwie,trzy porządne awantury były,reszta to lajtowa wymiana zdań z zaciśniętymi szczękami i oczami jak pieć złotych.
    Gdyby nie moje dziecko to fakt- miałabym ochotę porozmawiać z Tobą o tej trutce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Optymalnie byłoby chyba w takim momencie zostawić dziecię z dziadkami na kwadrans, wyjść na zewnątrz się wywrzeszczeć i wrócić już po dokładnym oczyszczeniu atmosfery, żeby w ogóle nie było świadkiem całej sytuacji.

      No, ta trutka czasami nadal wydaje mi się bardzo nęcąca ;) I zobacz, ile niewinnych krecich istnień mogłybyśmy w ten sposób ocalić ;)

      Usuń
    2. Nie mam dziadków w pobliżu.Zostaje trutka;)

      Usuń
  8. I nas to nie ominęło :)
    W naszym domu rozgrywała się wojna, nasze małżeństwo stąpało po kruchym lodzie ale nie zatonęło, wygraliśmy tą bezsensowną wojnę!
    Mieliśmy jak zwykle pod górkę, bo do tego wszystkiego jeszcze mieszały się osoby "trzecie" i robią to nadal!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W nasze małżeńskie relacje osoby trzecie na szczęście nie ingerują. (Co innego w niektóre decyzje wychowawcze, które podejmujemy odnośnie Bąbla, bo tu dziadkowie zawsze mają coś do powiedzenia - choć nie oznacza to, że zawsze bierzemy ich zdanie pod uwagę). A dlaczego? Ponieważ nie pozwalamy na to i stawiamy wyraźne granice, a jeśli ktokolwiek próbuje je przekraczać to zostaje bardzo szybko przez nas ustawiony do pionu :)

      Usuń
    2. Też nie pozwalam na przekraczanie granic ale co poniektórzy mają to gdzieś... ręce opadają i sił już brak!

      Usuń
    3. Nie dajcie się i po prostu konsekwentnie, z uporem takie osoby spławiajcie i dystansujcie od siebie - nawet jeśli czasami trzeba zrobić to stanowczo i niezbyt grzecznie...

      Usuń
  9. Kłotnie i sprzeczki często się zdarzają jednak nigdy nie mieszamy w to dzieci. Oboje z mężem mamy zasadę że to co nas dotyczy nie może mieć wpływu na dzieci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważam, że to bardzo rozsądne i zdrowe podejście. Nie zawsze wychodzi nam to tak idealnie, jakbyśmy chcieli, ale od tamtej sytuacji staramy się trzymać nerwy i emocje na wodzy i uzewnętrzniać je dopiero wtedy, kiedy Młody nie jest przy tym obecny. Czasami wystarczy dać sobie dłuższą chwilę na ochłonięcie - i po kilku godzinach okazuje się, że żadne z nas nie ma już ochoty się kłócić, a często nawet nie pamiętamy, o co w ogóle był cały ferment.

      Usuń
  10. mądry post, i wymagał odwagi cywilnej od Ciebie... zawsze czegoś mądrego się dowiem tutaj.. powoli oswajam się z myślą o macierzyństwie - odesłałabyś mnie do jakiś książek, które warto przejrzeć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odwaga cywilna to chyba zbyt duże słowa ;) Poruszyłam tę kwestię w pewnym sensie jako formę autoterapii - miałam potrzebę się z tego "wypisać" i liczę na to, że teraz temat kłótni przy dziecku zostanie dla nas ostatecznie zamknięty.

      Temat poradników też mam w swoich blogowych planach - pewnie już wkrótce się pojawi :) Tak na gorąco mogę powiedzieć, że spore wrażenie wywarły na mnie te autorstwa W. Eichelbergera i A. Samsona, a absolutnie genialna jest książka "Pod presją. Dajmy dzieciom święty spokój!" C. Honore'a. Pełną listę tych,które przeczytałam, podeślę Ci na maila w wolnej chwili ;)

      Usuń
  11. ja pamiętam jak zawsze jeszcze przed Przemkiem prosiłam W. żebysmy się nigdy nie kłócili przy nim bo pamiętam jak ja wiecznie się chowałam kiedy moim rodzice to robili. staram się ale czasem po prostu się nie udaje. Ale najważniejsze to się starać i wiedzieć że ma się problem;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie - sama świadomość i chęć pracy nad sobą to już połowa sukcesu :) Przemo nigdy nie wygląda mi na zalęknionego i zestresowanego, więc jestem pewna, że jednak w większości sytuacji Wam się udaje :)

      Usuń
  12. Jejku nie pamiętam jak to kiedyś przy małych dzieciach bylo u nas ale generalnie to chyba nie było źle. Teraz to już czasem widzą i słyszą,gorzej bo to tylko mnie słychać hihi. Ale że to o pierdoły to wiedzą ze to normalne. Ale małe bąble to małe nie można im fundować takich emocji bo to sie odbija na nich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się i biję się w piersi, że do tamtej kłótni dopuściliśmy przy Juniorze. Teraz nawzajem się upominamy i wyhamowujemy, kiedy któreś z nas chce o jedno zdanie za dużo powiedzieć :)

      Usuń
  13. Nie jesteście odosobnieni. U nas wraz z pojawieniem się Tygrysa, zaczęły się kłótnie. I najczęściej o pierdoły. Wystarczył nieodpowiedni ton głosu i szło. A najgorsze, że często zapominaliśmy się i wrzało przy Młodym. Wreszcie dotarło to do nas. Z każdym tygodniem jest lepiej, choć nie ukrywam że teraz drażni mnie teraz więcej, niż dawniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też zauważyłam, że teraz punktów zapalnych jest zdecydowanie więcej niż w czasach, kiedy byliśmy tylko we dwoje. Pewnie wiele czynników się na to składa - stres, zmęczenie, brak czasu dla siebie - i w takich warunkach z równowagi wyprowadzają nawet drobiazgi, na które wcześniej po prostu machało się ręką...No i trzeba dodać, że czasami różnica zdań pojawia się też w kwestiach wychowania Bąbla - ale staramy się o tym dyskutować i wypracowywać jakiś wspólny front, żeby nie podważać nawzajem swojego autorytetu.

      Usuń
  14. Podam Ci na priv adres, wyślij mi tą trutkę :)

    Ech, ech... Jak ja to rozumiem. I niby człowiek to wszystko wie, tyle czytał... A jednak, czasami emocje biorą górę :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witamy w naszym gronie kolejną trucicielkę ;) Ale czekaj, czekaj - Ty chcesz ją na Męża, czy na tego kreta, który Wam po działce kiedyś tak strasznie grasował ? ;)

      Usuń
    2. Hihi oplułam monitor 😈 Marta Marcina nie trój kto nas po Szczenię będzie oprowadzał 😈

      Usuń
    3. O, to wnioskuję, że wybieracie się do Marty z rewizytą :) Jakbyście byli przejazdem gdzieś w okolicach Wrocławia, dajcie znać ;)

      Usuń
  15. Dziecko najgorzej przechodzi kłótnie rodziców

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, zgadzam się - i w teorii też mi się wydawało, że będziemy w stanie tego dla jego dobra uniknąć. No właśnie - WYDAWAŁO się...

      Usuń
  16. Dziecko zmienia bardzo dużo. Nie powinnam się na ten temat wypowiadać, bo jeszcze żadnego doświadczenia w tej kwestii nie mam. Mieszkam jednak w jednym domu z siostrą, szwagrem i siostrzeńcem. Od urodzenia Młodego mogłam obserwować ich zmieniające się relacje i naukę na błędach. W sumie od urodzenia uczę się na błędach siostry. Dzięki temu nie przechodziłam tak poważnie jak ona okresu dojrzewania, itd. Wiem jednak, że gdy pojawi się dziecko to i kłótnie będą nieuniknione. Ważne jest, żeby nie kłócić się przy dziecku, ale opanowanie to ciężka sprawa. Trzeba się tego nauczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie to fajnie, że możesz sobie pewne rzeczy już wcześniej zaobserwować i przygotować się na ten mały Armageddon w swoim życiu :) Wiadomo, że Wasze własne dziecię będzie jedyne w swoim rodzaju i na pewno niejedno Was jeszcze zaskoczy, ale dobrze mieć jakiekolwiek pojęcie o tym, jaka rewolucja następuje po pojawieniu się szkraba w domu :)

      Odnośnie tej nauki - zgadzam się z Tobą. To naprawdę trudna sztuka, żeby nawet w najbardziej newralgicznych i stresujących momentach trzymać emocje na wodzy - czasami trzeba mieć cierpliwość i opanowanie Mistrza Zen.

      Usuń
  17. Amen.
    Ps.To chyba pisała moja podswiadomość!

    OdpowiedzUsuń

Wszelkie opinie, sugestie, nieskrępowana wymiana zdań, a nawet konstruktywna krytyka - mile widziane :)