Strony

środa, 30 listopada 2016

Wspólne blogowanie przy choince : Czym zająć dziecko przed Bożym Narodzeniem?

Dzisiejszy post powstał w ramach "Wspólnego blogowania przy choince", którego pomysłodawczynią jest Paulina z bloga Oli Loli New Life. W ramach projektu każdego dnia jedna z zaangażowanych w niego dziewczyn będzie dzieliła się z czytelnikami swoimi świątecznymi przepisami,  pomysłami na prezenty i ozdoby oraz wszystkim innym, co w jej przekonaniu w jakiś sposób wiąże się z Bożym Narodzeniem. Można powiedzieć, że jest to coś w rodzaju blogerskiego kalendarza adwentowego, którego odsłony będą pojawiać się w 24 postach różnych autorek :)

A co u nas przed Świętami? Popatrzcie i poczytajcie :)

Świąteczne pierniki z masy solnej.

Przepis na masę jest naprawdę banalnie prosty. Potrzebujemy tylko szklanki mąki, szklanki soli, odrobiny wody i oleju. Mieszamy to wszystko ze sobą, zagniatamy na jednolitą masę - a potem dajemy dziecku wałek do ciasta i przymykamy oko na brudne blaty i podłogi ;) 

Nasze pierniki powinny piec się w temperaturze 180 stopni około godziny - choć wszystko zależy od ich grubości oraz tego, jak bardzo chcemy je przyrumienić. Po wyciągnięciu z piekarnika malujemy je zwykłymi farbkami plakatowymi - i przygotowujemy się na to, że dziecko każe nam ich "próbować" i sprawdzać, czy wyszły naprawdę smaczne ;)




Bożonarodzeniowe dekoracje.

Do ich wykonania użyliśmy naszych ulubionych - i chyba najbardziej uniwersalnych - jednorazowych talerzyków. Przy ich pomocy wyczarowaliśmy całą ekipę świątecznych towarzyszy - Mikołaja, renifera i bałwanka, którzy zgodnie z dyspozycjami Bąbla zawiśli na naszych drzwiach balkonowych.

Co więcej, przedziwnym zbiegiem okoliczności zostali zauważeni i namierzeni przez panie z naszej miejscowej świetlicy. W taki oto sposób dostaliśmy zamówienie na kilka kolejnych zestawów podobnych cudaków,  mających zdobić ściany i estradę podczas tegorocznego spotkania dzieci z Mikołajem ;)




Pada śnieg, sztuczny śnieg...

To była dla Bąbla chyba największa frajda - bo mógł się do woli wybrudzić, wyciapać i wysmarować przy okazji mnie i wszystko dookoła :) Sztuczny śnieg robimy z mąki ziemniaczanej i najtańszej pianki do golenia - dlatego raczej nie polecam go dla najmłodszych dzieci, które nadal są na etapie pakowania wszystkiego do buzi. 

Powstała w ten sposób masa faktycznie do złudzenia przypomina autentyczny biały puch. Można wycinać z niej różne kształty foremkami, kroić ją drewnianym nożykiem, lepić śnieżne kule i bałwana. U nas natomiast największym powodzeniem cieszyła się zabawa w "odśnieżanie" przy pomocy zabawkowego spychu ;) To bardzo fajna alternatywa zwłaszcza dla rejonów takich jak nasz - w których prawdziwego śniegu z roku na rok coraz mniej lub...wcale.




Czyja to zguba?

Możecie wierzyć lub nie - ale tę zabawę przygotowałam, kiedy Bąbla jeszcze nie było na świecie ;) W trakcie dłużącego się oczekiwania na telefon z ośrodka adopcyjnego wymalowałam 9 reniferów o różnych kolorach nosków - i wycięłam dla nich kokardy w takich samych odcieniach. Zadaniem dziecka jest tu oczywiście dopasowanie danej kokardki do odpowiadającego jej noska. Świetna nauka kolorów, przy której Bąbel zawsze powtarza, uszczęśliwiony: "lenifelek już nie płacze, bo znalazłem mu kokalde" ;) 

To tylko jedna z wielu naszych świątecznych zabaw tego typu - i tak naprawdę można przygotować ich całe mnóstwo, a jedynym ograniczeniem jest tutaj Wasza kreatywność oraz czas potrzebny na ich wykonanie. 




Pyszności do karmnika.

Karmnik za domem pamiętam doskonale jeszcze z własnego dzieciństwa. Mogłam godzinami przesiadywać w oknie, obserwować sikorki i innych gości, którzy zdecydowali się do niego przyfrunąć. Własnego karmnika ze względu na sąsiadów postawić nie możemy - ale regularnie zanosimy z Bąblem pyszności do tego, który nadal stoi w ogrodzie moich rodziców . 

W tym roku postanowiliśmy przygotować dla ptaków prawdziwą ucztę z płatków owsianych, kukurydzianych i orzechów. Żeby było jeszcze bardziej świątecznie, zrobiliśmy to w formie jadalnych bombek do zawieszenia w karmniku albo na gałęziach drzew. 

Najpierw sporządziliśmy coś w rodzaju kleju z wody, mąki i żelatyny. Potem wymieszaliśmy go dokładnie z pozostałymi składnikami, przełożyliśmy do sylikonowych foremek na muffinki i przypiekliśmy w piekarniku - lecz niezbyt mocno, żeby ptaszki bez trudu sobie poradziły. Trzeba też pamiętać o zrobieniu w każdym krążku dziurki, przez którą później przeciągniemy jakiś sznurek czy wstążkę.
 




A jak Wam minęły ostatnie dni listopada?

Jeżeli macie jakieś własne ciekawe pomysły, jak wprowadzić dziecko w świąteczną atmosferę -
bez skrępowania dzielcie się nimi w komentarzach :)

niedziela, 27 listopada 2016

Black Friday, "Jingle Bells" i operacja wojskowa - czy przedświąteczne zakupy mogą być prawdziwą przyjemnością?

Miałam ten post w swoich planach i szkicach roboczych już od jakiegoś czasu - lecz dopiero wczorajszy "Black Friday"  skłonił mnie ostatecznie do jego publikacji. Długo zastanawiałam się, do czego mogłabym porównać przedświąteczne nawyki zakupowe Polaków (i pewnie nie tylko Polaków ;) ) Finalnie doszłam do wniosku, że najbardziej przypominają mi one chyba oglądane czasami w telewizji operacje wojskowe - i zaraz opowiem Wam, dlaczego...

1. Operacja wojskowa ma miejsce w nieprzyjaznym, wrogo nastawionym środowisku.

No i tak – wszystko się zgadza... Ta przedświąteczna atmosfera w supermarketach – nawet pomimo włączonych na full kolęd, migających choinek i pyzatych czekoladowych Mikołajów na każdej półce – niestety nie wydaje mi się jakaś szczególnie życzliwa i serdeczna. 

Wszyscy zagonieni, umęczeni porządkami i przygotowaniami – a tu jeszcze trzeba ciężkie siaty targać i jakiś kretyn wpycha się w długą kolejkę do kasy, niemal taranując nas swoim wózkiem ;) W takich warunkach niektórym faktycznie puszczają nerwy i bardzo ciężko zdobyć się na uśmiech do siebie nawzajem czy do pani kasjerki – a tym bardziej użyć w stosunku do niej kilku magicznych słów, jak na przykład „proszę” czy „dziękuję”.

2. Do przeprowadzenia operacji wojskowej potrzebne są określone zasoby i dokumenty planowania.

No przecież ! Pieniądze i LISTA ZAKUPÓW ! Bez niej ani rusz ! – zwłaszcza jeżeli posyła się do sklepu samego mężczyznę (wtedy do listy trzeba najczęściej dołączyć jeszcze jakąś bardziej szczegółową specyfikację towarów wraz ze zdjęciami – żeby niczego nie pomylił albo nie przyniósł nam na przykład wosku do drewna zamiast wosku do depilacji ;) )

3. Każdej operacji wojskowej potrzebny jest doświadczony i charyzmatyczny przywódca.  

I ta rola - czy tego chcę, czy nie - właśnie mi przeważnie przypada w udziale. Jeżeli ja tego nie ogarnę - nie ogarnie również nikt inny. Małż jest zazwyczaj tylko od sprytnego lawirowania wózkiem czy koszykiem - oraz od pilnowania, żeby Junior nie postrącał z półek połowy mijanych przez nas towarów. W rezultacie wygląda to najczęściej tak, jak poniżej ;)


4. Operacja wojskowa ma na celu zniszczenie wroga przez zawłaszczenie jego jeńców, broni i terytoriów. 

I nad tym punktem mogłabym dywagować wyjątkowo długo – bo byłam świadkiem już niejednej sytuacji, kiedy kobiety prawie wydrapywały sobie oczy w starciu o jakąś fajną „biedronkową” torbę albo parę fikuśnych „lidlowych” majtek ;) Co więcej – sama przez kilka lat pracowałam w handlu , więc doskonale zdaję sobie sprawę, że w przypadku niektórych ludzi nawet płynące z głośnika „Jingle Bells” nie jest w stanie złagodzić obyczajów. A terytorium? Najlepiej zdobywa się je przy pomocy wspomnianego już wcześniej wózka - tarasującego pozostałym klientom dostęp do szczególnie upragnionych przez nas dóbr ;)

5. Operację wojskową trzeba doskonale zaplanować taktycznie i strategicznie.

To też pasuje ! Najpierw przecież musimy usiąść na spokojnie i zastanowić się, czego my w ogóle na te Święta potrzebujemy – żeby uniknąć sytuacji, w której w Wigilię na 5 minut przed zamknięciem sklepu będziemy dobijać się do niego drzwiami i oknami albo biegać po całym mieście jak Schwarzenegger w „Świątecznej gorączce” ;) 

Ja na przykład już na kilka dni czy nawet tygodni przed Świętami zaglądam na stronę gazetkapromocyjna.com.pl. To taki bardzo ułatwiający życie serwis - gromadzący wszystkie marketowe gazetki, oferty i rabaty w jednym miejscu. Dzięki temu w kilka chwil porównuję ceny i orientuję się chociażby, która oferta jest dla mnie najbardziej interesująca pod kątem poszukiwania świątecznych prezentów. Co ważne - wcale nie muszę biegać w tym celu od jednego sklepu do drugiego, więc poza pieniędzmi oszczędzam też całe mnóstwo cennego czasu.

W tym roku szczególnie niecierpliwie czekam na cudne świąteczne pościele z Lidla i urocze miętowe wrotki z Biedronki (tak, planuję wreszcie nauczyć się na nich jeździć - więc nie zdziwcie się, jeżeli na kolejnych zdjęciach wrzucanych na FB będę cała w bandażach albo - nie daj Boże - w gipsie ;) ) Na pewno nie przejdę też obojętnie obok sanek i talerzy zjazdowych z Intermarche (byle tylko śnieg dopisał tej zimy, żebyśmy mieli po czym szusować na nich - jak to mawia Bąbel - "z górki na pazurki" ;) )



A Wy - przed wyjściem do sklepu nakładacie na twarz kamuflaż i barwy wojenne?  ;)

Świąteczne zakupy odbywają się u Was raczej w trybie last minute -
czy też możecie pozwolić sobie na robienie ich zupełnie na luzie, w rytmie slow?

czwartek, 24 listopada 2016

Mój blog ma rok - krótkie podsumowanie blasków i cieniów blogowania ;)

W sumie to okrągły roczek stuknął mu już w październiku - ale oczywiście zupełnie ten moment przespałam, przegapiłam, nie poczęstowałam Was tortem ani szampanem, a nawet nie popełniłam żadnego jubileuszowego posta na tę okoliczność.

No cóż - lepiej późno, niż wcale :) Dzisiaj chciałabym Was zaprosić na taką naszą małą, dwuosobową domówkę. Bąbel zdmuchuje świeczki, ja upijam się rozgrzewającym kakao, oboje pałaszujemy Biedronkowe tartaletki (wiem, że niezdrowe - i że sama chemia z nich wyziera - ale przy takiej okazji odmawiać sobie ani dziecku na pewno nie zamierzam ! ;) )

A tak przede wszystkim, to chciałabym Wam podziękować - bo przecież gdyby nie Wy, to i mnie by tu najprawdopodobniej nie było. Nie miałabym dla kogo pisać, z kim dzielić się swoim życiem i przemyśleniami, z kim zgadzać się lub polemizować, komu opowiadać o naszych podróżach i wszystkich wyszperanych gadżetach...No ba! Nawet ciśnienia nie miałabym komu podnosić swoim biadoleniem i opiniami, które bywają kontrowersyjne, niepoprawne politycznie i nie zawsze wyrażam je językiem w pełni parlamentarnym ;)


Przyznaję zupełnie szczerze, że niekiedy dopada mnie brak weny, totalna twórcza niemoc albo najzwyklejszy w świecie LEŃ.  Niekiedy na widok komputera odczuwam przemożną chęć, żeby zrzucić to pożerające mój cenny czas ustrojstwo z najwyższego piętra naszego bloku - bo już dosłownie po kokardę mam klepania w klawiaturę, poprawiania literówek, obrabiania po raz setny tego samego tekstu i zestawu zdjęć.

Generalnie wydaje mi się, że "blogerka" ze mnie taka, jak...z koziej dupy trąba. Swoje fotorelacje robię zazwyczaj nie żadnym wypasionym sprzętem, tylko telefonem komórkowym. Rzadko cokolwiek gotuję, zbyt często jadam na mieście, nie mam w swoim mieszkaniu ani jednego wnętrza w stylu skandynawskim ;) Nie mam też na twarzy idealnie obrysowanego konturówką i wystudiowanego przed lustrem uśmiechu - bo czasami w ramach mojego macierzyństwa najzwyczajniej trafia mnie szlag, a na twarz ciśnie się raczej grymas irytacji i zniecierpliwienia oraz pewne niecenzuralne słowo na literę "K"...

Nie przeczytałam również żadnej książki o social mediach osławionego Jasona Hunta - a do całkiem niedawna żyłam sobie nawet w błogiej nieświadomości i bez fundamentalnej blogerskiej wiedzy, że Jason Hunt, Tomek Tomczyk i Kominek to tak naprawdę jedna i ta sama osoba ;)

***

Niekiedy myślę sobie, że cala ta moja pisanina nie ma w ogóle sensu, jest psu na budę albo jak grzebień łysemu - i zastanawiam się, czy ktoś to w ogóle czyta i czy jest mu to do czegokolwiek potrzebne...

Ale w takich momentach przypominam sobie wszystko to, co w ciągu minionego roku przeżyłam i czego doświadczyłam na skutek posiadania swojego własnego, prywatnego skrawka wirtualnej przestrzeni. A było tego naprawdę sporo - poczynając od kilku niesamowitych spotkań blogerskich, poprzez kampanię "Niepłodności nie widać" i propozycję pisania dla portalu NiepłodniRazem.pl, na nagraniu własnej bajki o Krecie Filipie skończywszy...

Jednak nie te wszystkie wyjazdy, eventy czy kampanie są rzeczą najbardziej istotną w blogowaniu. Najważniejsi są dla mnie ludzie, których miałam okazję dzięki temu poznać ! Tacy, o istnieniu których nie miałam wcześniej nawet bladego pojęcia - oraz tacy, których przez długi czas kojarzyłam i postrzegałam jedynie przez pryzmat ich bloga, aż w końcu mogliśmy spotkać się osobiście i porozmawiać ze sobą bez pośrednictwa internetowych łączy. A zwłaszcza tacy, którzy mają wręcz idealne, telepatyczne wyczucie czasu - i zawsze maile od nich dostaję w tym najbardziej odpowiednim momencie, kiedy mam ochotę rzucić bloga w cholerę i zająć się czymkolwiek innym (szydełkowaniem? paralotniarstwem? uprawą pelargonii? ;) )

Każde słowo, mail, spotkanie czy komentarz od Was - to dla mnie naprawdę potężny kop motywacyjny, który każe mi dalej pchać ten wirtualny wózek ! Dziękuję jeszcze raz, że jesteście - i mam nadzieję, że będziecie dalej :) A tymczasem - częstujcie się, razem z nami dmuchajcie te świeczki i myślcie swoje własne życzenia :) Niech się spełni !

środa, 23 listopada 2016

Co podarować na Święta dziecku, które ma już (prawie) wszystko?


Jakiś czas temu pojawił się pod naszymi drzwiami kurier 
z takim oto ślicznym, świątecznym i całkiem sporym pudełkiem.


Zawartość tego pudełka miał poznać Bąbel dopiero 6 grudnia - w trakcie buszowania w worku Mikołaja i poszukiwania ukrytych w nim skarbów. Dopiero wtedy miał zerwać z kartonu piękny ozdobny papier, przywieszkę ze swoim imieniem, błyszczącą wstążkę i generalnie wszystko to, czego używa się do pakowania prezentów. 


Jak to jednak z wszędobylskim 2,5-latkiem bywa, odnalazł tę intrygującą paczkę kilka dni wcześniej - w mojej szafie, podczas zabawy w chowanego - i oczywiście już wtedy nie omieszkał zajrzeć do środka. A jak już zajrzał - to oddać nie chciał...i nie było innej opcji, jak tylko wręczyć prezent w trybie natychmiastowym, nie czekając na pojawienie się w naszej okolicy sani ciągniętych przez zaprzęg reniferów ;) 

Tym właśnie sposobem, nasz plecaczek od marki Topgal ma swoją premierę na blogu nieco wcześniej, niż to sobie pierwotnie zaplanowałam. Zdążył już nawet wybrać się z nami na kilka spacerów i na bardzo lubiane przez Juniora wrocławskie lotnisko. Młody strasznie go sobie upodobał, niezbyt chętnie zdejmował z pleców i kroczył z nim dumnie przez cały terminal, obwieszczając głośno wszystkim wokół, że właśnie "idzie PSEDSKOLACEK !" ;)




Tym samym potwierdziło się moje wcześniejsze przekonanie, że taki kolorowy i praktyczny przedszkolny gadżet może być naprawdę świetną alternatywą dla innych prezentów, które tradycyjnie kupuje się dziecku z okazji Świąt czy Mikołaja.

W przypadku naszego Bąbla kolejne kupowane zabawki z reguły interesują go jedynie przez jakiś krótki czas od momentu ich otrzymania - natomiast potem bardzo szybko rzuca je w kąt na całą stertę podobnych, zapomnianych "reliktów przeszłości" ;) Kilkanaście różnych piłek. Kilka zestawów klocków. Całe mnóstwo pluszaków, samochodzików, robotów i interaktywnych zwierzaków. Ogromna ilość książek, od których aż uginają się regały w dziecięcym pokoju (choć tego akurat nigdy za wiele :) ) No  ile można? I czy faktycznie w sytuacji opisanej powyżej jest sens zamieniać nasze mieszkanie w hurtownię zabawkarską? 



Dlatego w tym roku postanowiliśmy podejść do kwestii prezentów nieco bardziej pragmatycznie - i okazało się to prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Topgal dodatkowo bardzo miło nas zaskoczył, zadbał o całą niezbędną oprawę i bożonarodzeniowe opakowanie prezentowe.

Generalnie plecak przedszkolaka zawsze kojarzył mi się z czymś malutkim, wiotkim, takim jeszcze "niepoważnym" i będącym bardziej symbolem wkroczenia przez dziecko w ten nowy świat - niż plecakiem z prawdziwego zdarzenia. Tymczasem dostaliśmy naprawdę konkretny, świetnie wyprofilowany produkt z mnóstwem podziałek i kieszonek - który moim zdaniem spokojnie nadałby się również dla pierwszoklasisty.



Przedstawicielka firmy  mailowo udzieliła mi też bardzo kompleksowych odpowiedzi na wszelkie pytania - za co jestem jej bardzo wdzięczna, bo sama nie do końca zdawałam sobie sprawę, że jest aż tyle różnych certyfikatów, testów i norm, które plecak musi spełnić, by okazać się tym odpowiednim dla małego człowieka i jego kręgosłupa. 

Bardzo zależało nam też na tym, żeby pierwszy plecak Bąbla nie był wynikiem jakiejś przejściowej mody na konkretną bajkę - oraz "szału" na jej bohaterów. Z doświadczenia wiem, że takie fascynacje raczej szybko się kończą - a przecież plecak w założeniu powinien wystarczyć nam na jakieś 2-3 lata przedszkolnego żywota...Wybraliśmy więc model w kolorowe zwierzątka, który wydal nam się po prostu uniwersalny i ponadczasowy.
 


Dodatkowym atutem są tutaj oczywiście odblaski, bardzo istotne z punktu widzenia bezpieczeństwa - a także regulowane ramiączka i boczna kieszonka na bidon czy butelkę z napojem, podwójne zapięcie przedniej kieszeni na rzep i magnes oraz wewnętrzna wszywka z miejscem na opisanie plecaka nazwiskiem dziecka i numerem telefonu do rodziców. Wygodę i komfort noszenia gwarantują Bąblowi wyściełane specjalną siateczką plecy, natomiast porządek wewnątrz udaje się bez problemu utrzymać za sprawą świetnie przemyślanego systemu przegródek.

Na swój debiut przedszkolny nasz nowy nabytek będzie musiał wprawdzie jeszcze kilka miesięcy poczekać - ale już teraz na pewno przyda się Bąblowi w trakcie rodzinnych wycieczek czy zdarzającego się czasem weekendowego nocowania u dziadków :) A najważniejsze, że Młody w pełni podzielił nasz entuzjazm odnośnie swojego prezentu od Topgal (tfu ! od Mikołaja! ;) )



wtorek, 22 listopada 2016

Zabawa bez żadnych ograniczeń - integracyjne gry Fun For Everyone z alfabetem Braille'a i instrukcjami w języku migowym.

Jeszcze całkiem niedawno temu opisywałam na blogu edukacyjną serię Little Planet, a już znowu zostaliśmy z Bąblem dosłownie zarzuceni i zbombardowani kolejnymi wspaniałościami od marki Trefl - tym razem z linii Fun For Everyone.


Jak zawsze w przypadku Trefla - są to całe pakiety gier i puzzli, które pozwalają dziecku uczyć się i poznawać świat wszystkimi zmysłami, na wielu różnych poziomach i na całe mnóstwo najróżniejszych sposobów. Po raz kolejny do każdego pudełka dołączona została też książeczka dla rodziców - zawierająca rymowanki, scenariusze zabaw i podpowiedzi, jak zachęcić maluszki do kooperacji i wydobyć z nich wszystko to, co najlepsze :)

  

Wszystkich wspomnianych scenariuszy po prostu nie sposób tu opisać, ponieważ w każdej z książeczek jest ich od kilku do aż kilkunastu. Pomagają zarówno w nauce kształtów, kolorów, cyferek i literek, jak i w poznawaniu pierwszych słówek w języku angielskim, trafnym kojarzeniu ze sobą poszczególnych przedmiotów czy zjawisk oraz budowaniu logicznych ciągów zdarzeń i historyjek obrazkowych.



O bajecznie kolorowej szacie graficznej, walorach edukacyjnych i bardzo przyjemnym czasie spędzonym przez naszą rodzinę na poznawaniu kuszącej zawartości każdego z pudełek nie będę się tym razem zbyt mocno rozpisywać. W ramach współpracy z Treflem jest to dla nas rzecz oczywista i wiemy, że zawsze możemy liczyć na świetną - a dodatkowo bardzo kształcącą i odkrywczą - rozrywkę. Tym razem mogły liczyć na nią również nasze ulubione Świeżaki, dla których Bąbel zupełnie sam skomponował kilka "pełnowartościowych" posiłków i opracował zbilansowaną, kartonową dietę ;)



Ale jest w tej serii jeszcze coś innego, wyjątkowego, co zdecydowanie wyróżnia ją spośród innych znanych nam produktów. Otóż, jest ona przeznaczona również dla dzieci z pewnymi specjalnymi potrzebami - by także one mogły w pełni cieszyć się takim prezentem i by ich niepełnosprawność w żaden sposób nie wykluczała ich ze wspólnej zabawy. 



Specjaliści Trefla zadbali o to, żeby z gier i puzzli mogły korzystać nie tylko dzieci zupełnie zdrowe, ale również te niewidzące czy niesłyszące. Jest to możliwe dzięki specjalnemu szyfrowaniu poszczególnych elementów alfabetem Braille'a oraz dzięki dostępnym na stronie producenta filmikom z instrukcjami w języku migowym. 



Oprócz tego mamy tutaj też puzzle sensoryczne - ze specjalną powłoką i wypukłymi elementami o różnych kształtach, wzorach i fakturach - które nie tylko sprzyjają rozwijaniu u dziecka odpowiedniej integracji i wrażliwości sensorycznej, ale nawet dzieciom niewidomym pozwalają "zobaczyć" dany obrazek przy pomocy dotyku, oczami ich wyobraźni. Przykładowo w scence z Myszką Miki mamy chropowate, ziarniste fragmenty obrazka imitujące piasek - oraz śliskie wypukłości na plażowej piłce i należącym do sympatycznego gryzonia nosku.



Naprawdę dobrze, że ktoś wreszcie o tym pomyślał! W końcu niepełnosprawne maluszki to nadal przede wszystkim DZIECI, których nie powinny definiować ich mniejsze lub większe deficyty - i które chcą bawić się i cieszyć życiem tak samo,  jak wszystkie pozostałe ! Dlatego zgadzam się z ekspertką rekomendującą produkty Trefla, że absolutnie nie mogą być w tym ograniczone brakiem stosownych, powszechnie dostępnych gier i pomocy edukacyjnych - i po prostu, po ludzku dziękuję osobom, które właśnie takie zestawy dla nich stworzyły...



sobota, 19 listopada 2016

Trzy (trochę nietypowe) rzeczy, które zamierzam zrobić przed Świętami.

Nie - nie będzie to post o pieczeniu pierników, ubieraniu choinki, własnoręcznie wykonanym kalendarzu adwentowym czy wyborze odpowiednich prezentów dla najbliższych (choć tym też planuję się zająć w niedługiej perspektywie czasowej).

Będzie o czymś zupełnie innym - co wydaje mi się dużo bardziej istotne i wymagające znacznie większego zaangażowania. Czasami również pokonania wielu kilometrów albo (jedynie pozornie niedużej) odległości pomiędzy jednym a drugim człowiekiem...


"WSIĄŚĆ DO POCIĄGU BYLE JAKIEGO..."

Tak, chciałabym wyjechać na trochę. Tak grudniowo, nietypowo, przedświątecznie - akurat wtedy kiedy wszyscy rozglądają się za odpowiednio rozłożystą choinką albo wystarczająco dużym karpiem na wigilijną wieczerzę.

Ten pomysł w zasadzie już rok temu chodził mi po głowie. Realizacji się wprawdzie nie doczekał - jednak przez całych 12 miesięcy wracał do mnie wciąż od nowa, jak wyrzucony w powietrze bumerang. Nawet moja siostra -  typ absolutnej domatorki - znalazła dla swojej klasy jakieś tanie wycieczki szkolne i zabiera dzieciaki do Pragi na dwa czy trzy dni.

Pogrzebałam, poszukałam, porozglądałam się...Niestety, oferty indywidualne dla rodzin z dzieckiem w okresie przedświątecznym nie prezentują się już tak korzystnie cenowo - ale może jednak uda się nam wysupłać trochę grosza i zabrać Bąbla w jakieś fajne miejsce w Polsce :)

WYŻSZY POZIOM KOBIECOŚCI

Po drugie - również pewna konferencja mi się marzy i śni po nocach. Podobno bardzo kobieca, dająca inspirację, niesamowicie motywująca do dalszego rozwoju i działania...A w dodatku prowadzona przez Małgorzatę Ohme, którą bardzo cenię i czasami mogę nawet nie przeczytać jakiegoś kolejnego rozdziału na zajęcia - ale na jej artykuły zawsze znajdę wolną chwilkę :)

Od dziewczyn, które już wcześniej w pierwszej edycji tego wydarzenia uczestniczyły - wiem, że to prawdziwy powiew wiatru w żagle. Zwłaszcza dla osób takich jak ja - które jeszcze nie do końca w swoje siły uwierzyły i jeszcze niezupełnie lubią się takimi, jakie są...

I tak myślę sobie, że chyba faktycznie się do tej Warszawy wybiorę. Może ktoś mnie tam utwierdzi w przekonaniu, że nie ma rzeczy niemożliwych i że można zacząć zmieniać siebie i swoje życie na lepsze w każdym jego momencie, bez względu na okoliczności.  A może po prostu posłucham sobie kilku interesujących prelekcji i wypiję dobrą kawę w typowo babskim, sfeminizowanym towarzystwie. Tak naprawdę każda z tych dwóch opcji wydaje mi się równie dobra ;)

KOMPLETNIE O SOBIE ZAPOMNIEĆ

Kiedy już zrobię to wszystko powyżej - chciałabym skupić się na innych. Tych bardziej potrzebujących, w gorszym położeniu - którym akurat tego do uśmiechu i chwili radości potrzeba, czego mam w sobie całkiem sporo.

Już od kilku dni praca u nas wre, a paczki i kartki świąteczne dla dzieci z domów dziecka i pensjonariuszy Domu Pomocy Społecznej tworzą się w każdej wolnej chwili. Bąbel czasami mi w tym pomaga, częściej przeszkadza - ale prawie zawsze towarzyszy. A ja coraz częściej zastanawiam się, czy to nie w tym kierunku powinnam pójść, jeśli chodzi o wybór specjalności na studiach - i zająć się raczej terapią albo pedagogiką opiekuńczo-wychowawczą, zamiast tej planowanej wczesnoszkolnej.

I jeszcze jedna rzecz, którą już od dawna rozważam - wreszcie zaczęła nabierać dla mnie coraz bardziej realnych kształtów... Kiedy sama walczyłam o zdrowie i borykałam się z niepłodnością - najprawdopodobniej nie byłam najwłaściwszą kandydatką na to stanowisko...Lecz teraz mogę już chyba podzielić się z Wami informacją, że w mojej szafie zawiśnie wkrótce żółta koszulka wolontariusza hospicyjnego...


  Postaram się opowiedzieć Wam o tym wszystkim, w kilku najbliższych postach.