"Czytam Twojego bloga już od dawna - podobnie jak blogi innych adopcyjnych mam. Tak pięknie opisujecie swoje macierzyństwo. Tak bardzo kochacie swoje dzieci i jesteście takie szczęśliwe. Mam wyrzuty sumienia, bo ja tak nie potrafię. Czasami nie chce mi się wstawać rano z łóżka, kiedy znów słyszę dziecięcy płacz (...) Czasami zastanawiam się, po co mi to było - i mam wrażenie, że opieka nad córeczką kompletnie mnie przerosła. Czuję się przybita, wiecznie smutna, kompletnie załamana. Powinnam się przecież cieszyć, bo tak długo czekaliśmy z mężem na naszą kruszynkę - a jakoś nie umiem...Powiedz mi, czy Ty też tak miałaś na początku? Czy to kiedyś minie ? Już nie daję rady..." *
________________
*fragment maila zamieszczony za zgodą jego Autorki
Myślę, że wiele kobiet ma podobnie - i mi tez nie do końca udało się tego uniknąć. Najpierw zalała mnie fala miłości i euforii po tym, jak nasz Bąbelek się odnalazł... Potem mój mąż wrócił do pracy po urlopie, a ja zostałam z dzieckiem w domu. Dopadła mnie tak zwana "proza życia" i...byłam bliska postradania zmysłów !
Oczywiście, kocham synka nad życie. Zdecydowałam się być z nim nie tylko na urlopie macierzyńskim, ale również wychowawczym - i absolutnie tego nie żałuję, a gdybym miała wybierać po raz drugi, podjęłabym identyczną decyzję. A jednocześnie - jestem bardzo daleka od gloryfikacji macierzyństwa i wynoszenia go na ołtarze.
zdjęcie: pixabay |
Wciąż bardzo niewiele mówi się o depresji poporodowej, poadopcyjnej czy generalnie o jakichkolwiek negatywnych emocjach towarzyszących macierzyństwu. Choć powoli ulega to zmianie, nadal zewsząd bombardują nas raczej idealne i wymuskane obrazki perfekcyjnej pani domu - która tuli w ramionach uroczego, rumianego i uśmiechniętego od ucha do ucha bobaska.
I nie mówię tu nawet o telewizyjnych reklamach, niektórych
parentingowych blogach czy rodzinnych sesjach zdjęciowych celebrytów -
bo wiadomo, że tam jest to po prostu element autopromocji i szczegółowo
przemyślana, zaplanowana w każdym detalu strategia marketingowa...
Mówię o tym, że często same przed sobą zakłamujemy rzeczywistość. Nie
potrafimy powiedzieć wprost, iż macierzyństwo dało nam jak obuchem w
łeb - i że niejednokrotnie czujemy się w związku z nim skrajnie
wyczerpane, do granic możliwości umęczone i - o zgrozo! - nie do końca
szczęśliwe.
Tymczasem, statystyki są alarmujące. Według nich klasyczny poporodowy "baby blues" dotyczy aż 65% kobiet - a u 15-20% z nich przeradza się w bardziej długotrwałe zaburzenia i prowadzi do poważniejszej w skutkach depresji poporodowej. Nie inaczej sprawa ma się w przypadku rodziców adopcyjnych. Tutaj wprawdzie nie mamy do czynienia z pociążowymi szalejącymi hormonami - lecz mimo to chroniczny smutek, najróżniejsze lęki czy znaczne obniżenie nastroju towarzyszy aż 60 % adopcyjnych mam. (źródło: Keck, Kupecky - "Wychowanie zranionego dziecka")
Śmiem przypuszczać, że powyższe liczby są zaniżone. Niejedna mama
pewnie nigdy nie przyzna się do tego, że macierzyństwo w swojej
początkowej fazie najzwyczajniej w świecie ją rozczarowało, przygniotło i kompletnie minęło się z jej wcześniejszymi wyobrażeniami. Niejedna mama będzie wolała tłumić emocje, wypłakiwać
się nocami w poduszkę i udawać, że wszystko jest w najlepszym
porządku - żeby nie spotkać się z ostracyzmem i krytyką ze strony
otoczenia.
W naszym społeczeństwie wciąż pokutuje przekonanie o "boskości" tej życiowej roli - a przecież nie wypada uskarżać się na to, co "boskie" i "mistyczne". Tym bardziej nie wypada narzekać, jeśli z jakichś względów czekało się na dziecko dłużej i z jeszcze większym utęsknieniem, niż pozostałe pary - i jeśli na drodze do rodzicielstwa przyszło nam pokonać najróżniejsze przeszkody natury medycznej, psychologicznej czy biurokratycznej...
***
Ale wiecie co? Ja naprawdę nie wierzę, że istnieje na świecie jakakolwiek mama, która postrzega swoją rolę wyłącznie jako słodki tort, posypany brokatem i oblany fontanną różowego lukru. Nie wierzę, że przynajmniej od czasu do czasu nie towarzyszy każdej z nas frustracja, żal i rozgoryczenie - ponieważ życie "po dziecku" wyobrażałyśmy sobie jednak nieco inaczej, niż ono rzeczywiście wygląda.
I już słyszę te wszystkie podniesione głosy oburzenia świętych Matek
Polek :
"Przecież chyba wiedziały, na co się decydują.
Nie jest łatwo,
ale nie mają prawa narzekać -
bo dziecko wszystkie te trudy z nawiązką wynagradza."
No
właśnie nie. Nie wiedziały. Bo dowiadujesz się o tym wszystkim dopiero
wtedy, kiedy masz dziecko - i kiedy Twoje życie zmienia się o 180 stopni. Wcześniej - jest tylko teoria, nie mająca z prawdziwym życiem zbyt wiele wspólnego. Zamiast tortu - masz chleb powszedni. Zamiast różowego lukru, czasami ulewa Ci się żółcią - ale nie ma w tym absolutnie niczego złego.
zdjęcie: pixabay |
Jesteś matką - ale nie nadczłowiekiem. Nie automatem i cyborgiem, ustawionym wyłącznie na Tryb Zachwytów, Ochów i Achów. Masz prawo być zmęczona, zirytowana, zła czy smutna. Masz prawo narzekać, płakać i kląć pod nosem - jeśli w jakiś sposób pomoże Ci to uporać się z nagromadzonymi uczuciami. Masz prawo oczekiwać wsparcia od męża i prosić o pomoc inne bliskie osoby z Twojego otoczenia - jeśli czujesz, że sama nie dajesz sobie rady. Masz też prawo szukać pomocy u specjalisty - psychologa czy terapeuty - jeśli uważasz, że Twój kiepski psychiczny stan trwa już zbyt długo, a jego przejawy są coraz bardziej nasilone.
NIE JESTEŚ PRZEZ TO WSZYSTKO GORSZĄ MATKĄ ! -
ale za to z całą pewnością jesteś dla mnie bardziej autentyczna i świetnie Cię rozumiem...
Kolejny wpis który chwyta za serce i daje do myślenia. mama adopcyjne czy jak nie należą się chwile zwątpienia i smutku? Jak najbardziej tak.
OdpowiedzUsuńNo właśnie należą się, jak najbardziej - zarówno mamie biologicznej, jak i adopcyjnej. Niestety nie każda mama daje sobie prawo do takich uczuć - a i otoczenie nie pomaga swoim ocenianiem i osądzaniem, nie znając całej sytuacji i traktując ją tylko pobieżnie, wyrywkowo...
UsuńNie wiedziałam, że są to aż tak powszechne problemy.
OdpowiedzUsuńJa zdawałam sobie sprawę z istnienia tego zjawiska - jednak jego skala też mnie poraziła...
UsuńDomyślam się, że macierzyństwo to wiele cudownych chwil, ale na Boga, po co te durne komentarze... Bardzo podoba mi się zdanie, że nie wiemy na co się decydujemy, znamy tylko historie z opowieści...
OdpowiedzUsuńTak , macierzyństwo bywa cudowne - ale bywa też trudne, wykańczające emocjonalnie i fizycznie, czasami jest bardzo niewdzięcznym zadaniem. Wiąże się też z ogromną presją i byciem pod ciągłym ostrzałem cudzych opinii - zwłaszcza w tych czasach, kiedy każdy uważa się za "eksperta"...
UsuńCiężki i trudny temat, ale warto o nim mówić, najgorsze właśnie, że wiele osób pozostaje samych z tymi emocjami, nie wiedząc, skąd mogłoby otrzymać pomoc.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem to wszystko przez strach przed napiętnowaniem - bo czasami nawet najbliższa rodzina nie potrafi zrozumieć emocji kobiety, wśród których poza macierzyńskim szczęściem i zachwytem pojawia się też znużenie, smutek i brak satysfakcji.
UsuńPamiętam przy Przemku miała takie ciężkie dni jednak nie ma co się oszukiwać to był mega przeskok do innego zycia. Teraz już odpuszczam to bieganie za ideałem, sprzatanie po nocach..... Nic nie musi być idealne. Dzieci mogą dać mega radość ale potrafią też przeorac tak że po całym dniu mamy ochotę wyć! I to jest prawdziwe macierzyństwo a nie tylko uśmiechnięte dzieciaczki, czyste i mówiące tylko ładne teksty😉 to o tych starszych egzemplarzach.
OdpowiedzUsuńProblem jest poważny a tak mało się o nim mówi.
Bardzo podoba mi się takie podejście - choć sama niejednokrotnie miałam z nim problem (jako osoba, która wcześniej musiała mieć ułożone wszystko "od linijki" i dopięte na ostatni guzik).
UsuńDokladnie o ile przy jednym dziecku jestes w stanie " ogarnąć" mieszkanie o tyle przy dwójce jest gorzej ale prawda jest taka ze dzieci rosną i w końcu kiedys bedzie czysto i pięknie. Będą nie upaćkane ściany, lad i porządek tylko czy my wtedy będziemy to doceniać? A nie tęsknić za małymi łapkami.... I tym życiem w biegu ?
UsuńPewnie jeszcze za tym zatęsknimy...Ale na razie lepiej się wstrzymać z remontami mieszkania ;)
UsuńTo prawda, że uśmiech dziecka, czy jego rozwój, powodują uśmiech na twarzy rodzica i jego dumę. Ale to, ile się trzeba przy tym wszystkim nameczyc. .. to jakiś dramat ☺
OdpowiedzUsuńPrawdziwy dramat zaczyna się wtedy, kiedy za wszelką cenę dąży się do perfekcji - a w przypadku macierzyństwa i wychowania dziecka ona jest po prostu nieosiągalna. Dziecko nigdy nie wpisuje się idealnie w nasze plany i oczekiwania - i bardzo dobrze: jest przecież odrębnym od nas, indywidualnym bytem.
UsuńTemat depresji poporodowej jest pomijany, traktowany po macoszemu. Ignorowane również przez najbliższych. Przez rodziców (nie wiem czemu, ale po rozmowach ze znajomymi wiem Tylko, że brak wsparcia najczęściej przychodzi ze strony teściowej, która to wszystko zawsze wie najlepiej i wszystko ogarnia, a baby bluese i inne depresje, to wymysł społeczeństwa). Kobieta zostaje sama sobie, chce udowodnić wszystkim w koło, że da radę... A czasami najzwyczajnie w świecie nie daje. Przy pierwszym dziecku to poczułam. Młoda miała kolki, alergie, a ja byłam sama ze sobą. Kiedy mąż wychodził do pracy, moja starsza córka zaczynała płakać, a ja razem z nią. Na szczęście nie trwało to zbyt długo, ale był to kiepski okres w moim życiu. Dziwnym trafem, kiedy pojawiła się druga córka, z rolą podwójnej mamy poradziłam sobie o wiele lepiej, niż wcześniej. Ogarniałam, jak mały robocik i działałam na aitopilocie. Dziś moje dziewczyny mają 6 i 3 lata. Nie wyobrażam sobie życia bez nich, ale cenię sobie też kilka chwil samotności, wieczorem bądź wczesnym rankiem, kiedy mam czas tylko dla siebie i swoich sprawa. To pomaga mi naładować akumulatory.
OdpowiedzUsuńTrochę się rozgadałam. 😊 pozdrawiam.
Teściowe to w ogóle specyficzne istoty - a dodatkowo są przedstawicielkami pokolenia, które właśnie uważają depresję poporodową za "wymysł"...Tymczasem to wcale żaden wymysł nie jest - o czym świadczą i tutejsze komentarze i wiadomości, jakie otrzymałam od momentu publikacji niniejszego wpisu na maila...
UsuńZ drugim dzieckiem być może jest już "łatwiej" - bo człowiek wie, czego się mniej więcej spodziewać i nie doznaje takiego wstrząsu. Tak czy siak - samotne chwile przeznaczone tylko dla siebie - zawsze w cenie :)
No i gadaj tak, gadaj, ile wlezie - ja lubię takie komentarze, które coś wnoszą do dyskusji :) Oby jak najwięcej podobnych !
U mnie było tak, że depresja poporodowa jako taka mnie ominęła. Jednak był to czas, w którym mieszkałam od niedawna w obcym kraju, w małym miasteczku gdzie było dosłownie kilka innych domów. Poza Mamą i ludźmi w sklepie praktycznie nie miałam kontaktu z człowiekiem, jakkolwiek to brzmi. Cały mój świat kręcił się wokół Coreczki. Kupki, drzemki, mleko, siusiu, zabawa, mleko... I tak w kółko. Nie miało to wpływu na miłosc do Hani, absolutnie. Miało za to fatalny wpływ na mnie. Raczej trudno być przy zdrowych zmysłach, kiedy wychodzi się tylko z dzieckiem na spacer, codziennie w to samo miejsce - w ciągu godziny można było spacerkiem obejść cała mieścinę ;) Był taki moment że musiałam się na nowo uczyć obcowania z ludźmi bo wyjazd z tej miesciny zdarzal się raz na miesiąc lub dwa... Tym razem wiem już, że zamknąć się w domu (bo tak łatwiej) to najgorsze co można dla siebie samej zrobić.
OdpowiedzUsuńMnie też na szczęście ta poadopcyjna ominęła (w sensie takim, że nie musiałam korzystać z farmakoterapii i pomocy specjalistów) - ale sytuację miałam bardzo podobną do Twojej. Też mała miejscowość, też odcięcie od świata i dotychczasowego trybu życia - a u mnie jeszcze dodatkowy problem polegający na tym, że nawiązywanie nowych relacji z ludźmi nie przychodzi mi z łatwością. W domu się zamknęłam na jakiś czas fizycznie - lecz wirtualnie starałam się być jak najczęściej online z zaprzyjaźnionymi mamami (i chyba tylko to mnie uratowało).
UsuńBardzo ważny, przydatny i jednocześnie trudny temat. Często właśnie osoby z najbliższego otoczenia, ich zachowanie, pomoc, zrozumienie są mega ważne dla młodej mamy. Czasami trzeba skorzystać z pomocy specjalisty tylko w dzisiejszych czasach ludzie zwyczajnie się tego wstydzą, że potrzebują pomocy np. psychologa czy psychiatry...
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem nie ma się czego wstydzić (choć jednocześnie rozumiem te opory). Jednak w czasach, kiedy żyjemy w coraz większym stresie, coraz większą presję zewsząd odczuwamy, coraz trudniej jest nam pogodzić wszystkie nasze życiowe role - taka pomoc czasami bywa konieczna i warto z niej skorzystać, żeby nie doprowadzić do jakiejś tragedii...
UsuńBardzo ważny temat poruszyłaś, który rzeczywiście jest nieco pomijany, chociaż jeżeli obracasz się w środowisku blogerskim, to trend na pokazywanie macierzyństwa takim jakie rzeczywiście jest (a nie przesłodzonym) narasta. I bardzo dobrze. O tym trzeba mówić głośno.
OdpowiedzUsuńJa w ogóle czytałam, że nasilenie depresji poporodowych, czy poadopcyjnych w tych czasach spowodowane jest inny trybem życia. Kiedyś ludzie mieszkali w większych grupach. Dzieckiem tuż po porodzie zajmowała się nie tylko matka, ale też babcie, siostry, ciotki itd. Mocno odciążały tym samą mamę, która musi do siebie dojść po porodzie (nie tylko fizycznie, ale i psychicznie). Obecnie, mamy - dajmy na to - miesiąc, kiedy ojciec dziecka siedzi z nami w domu, a potem wraca do pracy, a my, mamy zostajemy same na długich 8 lub często więcej godzin. I musimy siebie same radzić ze wszystkim. Z dzieckiem, ze sobą, ze złym humorem a czasem jeszcze z dbaniem o dom i gotowaniem. To nie jest dobre dla psychiki kobiety.
Ja tez wariowałam na macierzyńskim. Czułam, że siedzę w miejscu bezproduktywnie. Dlatego znalazłam sobie zajęcie - bloga i zostało do dziś :) To pozwoliło oczyścić mój umysł z dręczących myśli (przelewałam je na wpisy) i dało poczucie, że mam jakieś zajęcie. Polecam blog jako terapię :)
Masz rację, że pomoc innych krewnych jest nie do przecenienia i na pewno w dzisiejszych czasach pomoc tatusiów, którzy są na tacierzyńskim. Gorzej się mają te panie, które nie mają partnera lub ich partner/mąż ma firmę i nie może pozwolić sobie na wolne i zajęcie się rodziną.
UsuńDzisiaj potrafię przyznać, że było mi bardzo ciężko być ciągle samej z synkiem. Już w szpitalu 2 godziny po porodzie byłam sama. Tam płakałam co chwilę, co wszyscy odczytywali jako huśtawkę hormonów. Później po powrocie do domu, mąż był albo w pracy, albo na wyjazdach. Było mi źle, ale słyszałam od mamy i męża, że przecież zajmuję się tylko dzieckiem i jakoś inni sobie radzą, a ja płaczę.
Kocham moje dziecko i dzisiaj radzę sobie z uśmiechem na twarzy, bo wywalczyłam dla siebie czas i pomoc. Jednak jeszcze kilka tygodni temu nie potrafiłam jasno powiedzieć, że ja również potrzebuję odpocząć, nie martwić się dzieckiem, pracą męża, nieogarniętym domem czy obiadem. Tak niewiele w moim przypadku było trzeba, żebym nie płakała w poduszkę z bezsilności i żalu.
To nie jest proste, ani oczywiste, co się dzieje z młodą mamą i wielu z naszych partnerów nie potrafi zrozumieć tego co przechodzimy- dlatego mówmy głośno, nie bójmy się tego!
Wyrodna Matko - faktycznie, blogerki coraz częściej pokazują tę prawdziwą stronę macierzyństwa. Mnie tylko zastanawia , na ile jest to autentyzm i ich codzienne życie - a na ile kolejna "moda", która za chwilę ustąpi miejsca jeszcze czemuś innemu...
UsuńZ tym grupowym wychowaniem to różnie bywa - bo czasami jest to faktycznie nieoceniona pomoc, a czasami przedstawicielki starszych pokoleń (mamy, babcie, teściowe) potrafią zasiać w młodej mamie jeszcze więcej ziarenek niepewności i niewiary w jej własne kompetencje.
A blog jako terapia ? Zgadza się - mi też dobrze robi :) Pod warunkiem, że nie zaczyna się go traktować zbyt serio - bo wtedy może stać się także kolejnym źródłem frustracji ;)
Leacathy - wspaniale napisane ! U mnie niby bez udziału hormonów - a emocje bardzo podobne i momenty załamania też niejeden raz przechodziłam. Trzeba o tym mówić i prosić - a niekiedy wręcz WYMAGAĆ. Przede wszystkim - uświadamiać innych, że poza dzieckiem również i MY jesteśmy ważne w całej tej sytuacji i że nie można nas tak zupełnie pomijać i bagatelizować naszych uczuć !
UsuńKurde chwyta za serce ten post.
OdpowiedzUsuńTak bardzo go rozumiem, chociaż cały czas walczę że swoimi "demonami". Nadal wstydzę się przyznać, że mnie to przerosło. Że czasami czuję się taka do niczego. Wokół tyle cudownych mam. Sama mam cudowna mamę , świetna rodzinę. Ale dalej nie potrafię się przyznać, jak mi czasami źle...
Chciałam nie raz napisać bardzo osobisty post na swojej stronie, ale boję się. Najzwyczajniej boję się niezrozumienia i wytykania. Tych najbliższych. Bo przecież sama tego chciałam.
Ja też sama tego chciałam - i absolutnie nie żałuję - ale mimo wszystko daję sobie prawo do chwil słabości. To nieuniknione. To po prostu wpisane w macierzyństwo. I zdecydowanie lepiej głośno się do tego przyznawać - niż tłumić w sobie. Bo tłumienie grozi niekontrolowanym wybuchem...
UsuńPiękny i jakże czuły wpis !!! Moja kruszynka ma dziś 3 tygodnie i mąż wrócił do pracy, a ja samiutka z maleństwem z dala od rodziny ( bo mieszkam jeszcze w Irlandii ) ale na szczęście nie dopadła mnie depresja tak zwana baby blues. Jestem szczęśliwa a i może to dziwnie zabrzmi ale nawet w ciąży nie miałam dziwnych nastrojów, płaczu itp zachowań. Jestem pozytywną i radosną osobą, pełną energii, wrażeń lubiącą wyzwania - może dlatego tak łatwo narazie to wszystko znoszę :) Ale mąż bardzo mi pomaga, wspiera mnie i jest ze mnie dumny. Zanim przyszła na świat nasza kruszynka musiałam też leżeć w szpitalu 1,5 tyg bo miałam komplikacje i problemy zdrowotne ale jak to mówi mąż, byłam bardzo dzielna cały czas ( i to w obcym kraju ). Na szczęście nasza córeczka jest zdrowa i to mnie najbardziej cieszy :) Pozdrawiam cieplutko xxx
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wszystko ułożyło się pomyślnie - i że tak świetnie dajesz sobie radę i odnajdujesz się w nowej roli :) Trzeba tylko mieć świadomość, że nie każda mama tak ma (a przynajmniej nie od razu) - co nie powinno stanowić podstawy do ujmowania jej macierzyńskich kompetencji.
UsuńKarolino, to bardzo ważne o czym piszesz, jest tyle kobiet które po pojawieniu się dziecka mają depresję i tak jak napisałaś płaczą w poduszkę :(. Ja mam podobne przemyślenia, chociaż nie jestem matką. Widzę, że wiele kobiet stara się podchodzić do macierzyństwa jako perfekcyjnego zadania, widzą przed sobą wizję słodkiego, różowego bobasa, który owszem daje dużo radości, ale potem rzeczywistość potrafi zaskoczyć gdy zaczną się nieprzespane noce, ząbkowania, choroby, albo poprostu zwykłe, szare życie i masa nowych obowiązków. Ale przecież jesteśmy ludźmi, mamy prawo być zmęczone. Nie można być dla siebie zbyt surowym. Mam nadzieję, że Twój tekst pomógł jakiejś świeżo upieczonej mamie :)
OdpowiedzUsuńDystans, dystans i jeszcze raz dystans. Bo z takiego dążenia do perfekcji (które mnie również nie jest obce) nic dobrego wyniknąć nie może. Trzeba być dla siebie dobrym i wyrozumiałym - i wymagać od siebie, ale w granicach zdrowego rozsądku :)
UsuńOj zgodzę się z Tobą. Bardzo trudny temat, który niewiele z nas porusza, bo obawia się, że od razu będzie oceniana jako ta, która nie dała rady, a przecież miało być inaczej. Wszystko przecież było zaplanowane. Dlaczego nie idzie zgodnie z planem? Miała być sama radość i szczęście. Miałam kilka momentów po porodzie, że podejście do łóżeczka, w którym płakało moje dziecko wydawało się ponad moje siły. Dlatego, że nie przewidziałam, że nie będzie tak cukierkowo, jak sobie o tym marzyłam.
OdpowiedzUsuńJa generalnie odnoszę wrażenie, że w naszym społeczeństwie matki są jedną z najczęściej i najsurowiej ocenianych grup. I właśnie dlatego rodzi się w nich tyle frustracji, tyle depresyjnych nastrojów, tyle gniewu i bólu. Gdyby było w naszym otoczeniu mniej jadu i zawiści - a więcej zrozumienia - to na pewno statystyki nie przedstawiałyby się aż tak zatrważająco...
UsuńCo najgorsze - to druga matka najczęściej wytknie nam ewentualne "błędy" czy "uchybienia". Po co ? Chyba po to, żeby samej się dowartościować.
Momentami faktycznie było ciężko, ale jak można się przyznać, że nie daje się rady, skoro to własne dziecko? Wiele matek popełnia błąd nie mówiąc o tym głośno, a wystarczy otworzyć się przed kimś, kto na pewno wyciągnie pomocną dłoń, przyjedzie choć na godzinę posiedzieć przy dziecku, byś mogła wziąć spokojnie prysznic, zrobić coś dla siebie. Temat ważny, bardzo dobrze, że go poruszyłaś.
OdpowiedzUsuńNo właśnie - "jak można się przyznać" ? Można - a czasami wręcz trzeba, żeby zachować zdrowie psychiczne i zacząć znów normalnie funkcjonować. Zmowa milczenia nie jest dobra, w żadnym wypadku...
UsuńProblem depresji po ciąży jest bardzo powszechny, bardziej niż nam się wydaje. Dobrze, że w mediach, w filmach coraz więcej się o tym mówi. Uczula nas się na pewne zachowania i sygnały.
OdpowiedzUsuńI oby ta świadomość rosła - bo to podstawa, żeby dokonały się pewne istotne zmiany w naszym spojrzeniu na macierzyństwo.
Usuń"Tutaj wprawdzie nie mamy do czynienia z pociążowymi szalejącymi hormonami" - owszem mamy. U kobiet adoptujących małe dzieci, hormony zaczynają pracować tak samo jak u młodych matek. Podobno aż w takim stopniu, że niektórym uruchamia się laktacja (oczywiście trzeba przystawiać dziecko do piersi). Więc odpowiednio baby blues i depresja poadopcyjna, mają tym bardziej szansę zaistnieć. Mnóstwo kobiet po adoptowaniu niemowlaka zachodzi w ciążę, choć wcześniej miało z tym problemy - to również pochodna zmian hormonalnych związanych z opieką nad maluszkiem.
OdpowiedzUsuńA jakieś wiarygodne źródło takich informacji? Bo moim zdaniem to bzdura. Sama jestem ado-mamą i chciałam karmić córkę piersią, ale niewiele dał zarówno masaż piersi i ich regularne pobudzanie, jak i zastosowane preparaty ziołowe, polecone w poradni laktacyjnej. Nie znam nikogo, u kogo możliwość karmienia piersią pojawiła się po adopcji "samoistnie", w wyniku zmian hormonalnych.
UsuńSzczerze mówiąc, też po raz pierwszy spotykam się z takimi informacjami. Konsultowałam się kiedyś ze specjalistką z poradni laktacyjnej (na potrzeby artykułu, który pisałam dla jednego z portali) - i według mojej wiedzy karmienie piersią przez mamy adopcyjne musi być odpowiednio "wystymulowane" (regularne masaże piersi, ziołowe specyfiki, ewentualnie inne środki farmakologiczne/hormonalne). Jeśli faktycznie zdarza się to "samo z siebie" - to chyba należy do wyjątkowo rzadkich przypadków, które określiłabym mianem ewenementów.
UsuńKarolinka jesteś mistrzem w tego typu wpisach! Uwielbiam styl w jakim poruszasz tak ważne tematy. Brawo!
OdpowiedzUsuńDziękuję, Kochana ! Za mistrza się absolutnie nie uważam - ale miło mi, że doceniasz moją pisaninę i że zawsze masz dla mnie takie dobre słowo :)
UsuńSkoro podejmuje decyzję o dziecku, to ze wszystkimi jego wadami i zaletami! Jeśli na początku zaczyna się od depresji to co będzie później. Gdy dość ciężkim etapem jest trzylatek, dziewieciolatek i od 14 r.ż. już totalna jazda bez trzymanki.
OdpowiedzUsuńCzasem jest tak że po prostu mamy niejasny obraz macierzyństwa. Wszędzie reklamy z uśmiechniętymi bobaskami, w filmach mamusie siedzą i popijają kawkę w pełnym makijażu a dzieci sie bawią. Nikt nie jest niewyspany i zły ze zmęczenia. Ja uważam że potem jest troszkę lepiej. Mówię to na przykładzie synka który ma 6 lat. Choć zobaczymy co będzie jak do szkoły pójdzie.
UsuńSorry, Ewelina, ale to tak nie działa. Nie ma jakiegoś magicznego "pstryczka" - który przełączasz i nagle jesteś najszczęśliwszą mamą na świecie. Z tego, co mi wiadomo - to są skomplikowane mechanizmy psychologiczne, które bardzo często wymagają specjalistycznej konsultacji i pomocy. Żadna mama raczej się o depresję poporodową czy poadopcyjną nie prosi - to się pojawia samo, niezależnie od matczynej woli.
UsuńI przepraszam, że to napiszę - ale właśnie przez takie komentarze niektóre mamy boją się i wstydzą przyznać do swoich problemów (bo nie chcą być od razu "zlinczowane" za to, że nie promienieją szczęściem w związku ze swoją nową rolą).
super ze poruszasz ten temat, myślę że wciąż za mało się o nim mówi
OdpowiedzUsuńMyślę dokładnie tak samo - i dlatego właśnie powstał ten wpis.
UsuńPrawdą jest to, co piszesz. Znam wiele mam, które miały depresję poporodową. I myślę, że ważne jest, by o tym mówić głośno, bo to normalne, naturalne i takim mamom trzeba pomóc. Dlatego dziękuję za wpis! Im więcej takich, tym większa świadomość społeczna :)
OdpowiedzUsuńBardzo proszę. Piszę o tym, bo sama wprawdzie nie doświadczyłam depresji - ale za to różnych frustracji, załamań i chwil zwątpienia całe mnóstwo.
UsuńMnie problem ominął, moz edlatego,z e pietrzyło sie tyle innych, że zwyczajnie "szłam" jak autaomat. Jednak pisałam o depresji matek. To problem, kóry wciąż jest zbyt słabo nagłaśniany. Kiedy rodziłąm pierwsze dziecko, deptresja matki byłą kwitowana "wyrodną matką" lub "rusz dupę, ma ci się chceć". Koleżanki nie miały znikąd wsparcia.
OdpowiedzUsuńCzasami fajnie byłoby mieć właśnie taki "automat" włączony - bo im więcej przemyśleń i refleksji, tym częściej mogą się one okazać niewesołe...
UsuńCholernie ważne jest to, co piszesz. I tak, bardzo mało w dalszym ciągu o tym się mówi. Na własnym przykładzie wiem jak to jest, kiedy wyobrażenia o tym jak wygląda bycie mamą i jakie będzie nasze macierzyństwo są totalnie różne od tego, z czym się zderzamy w rzeczywistości. Ja byłam na skraju załamania. Myślałam, że jestem najgorszą matką na świecie. Pytałam o co w ogóle chodzi, bo nie tak miało być. A to dlatego, że właśnie nikt o tym wtedy nie pisał, nie mówił, nie trąbił na cały głos.A tak właśnie powinno się dziać, że obok tego całego różowego świata jest też ten ciemny. I niech będzie. Bo takie też jest nasze życie. Ale musimy być tego świadome żeby brać z niego garściami, a nie siedzieć pod stołem czekając na lepsze dni. Ściskam najmocniej
OdpowiedzUsuńJasne, że tak. Zawsze jest czarne - i jest białe. A pomiędzy nimi - sto tysięcy różnych odcieni szarości. I chyba właśnie trzeba się w którymś z tych odcieni odnaleźć - żeby nie było ani zbyt słodko, ani zbyt mrocznie. Buziaki :*
UsuńBardzo ważny temat! Trudny i ciężki, ale obecny i wymagający poruszenia, a nie zamiatania pod dywan, tylko dlatego, "że sama tego chciałaś". Tyle ile słodkości w macierzyństwie, tyle też czasem i łez i goryczy. Życie. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Trzeba wiele samozaparcia, woli walki i chęci, by motywować się każdego dnia, by być dobrą mamą i dobrą dla siebie samej.
OdpowiedzUsuńWłaśnie o to chodzi ! Bo jeśli mama nie będzie dobra sama dla siebie - to nie będzie dobra również dla swojego męża, dziecka i całego otoczenia.
UsuńPowtórzę za dziewczynami - bardzo potrzebny wpis.
OdpowiedzUsuńU mnie było podobnie, choć może nie miałam depresji poadopcyjnej, ale taki lekki stan osłabienia psychicznego. Po euforii, dwóch miesiącach życia na haju, w ciągłym biegu, w uczeniu się siebie, nagle padłam. Nic nie było zrobione w domu na tip top - a wcześniej było perfect - byłam zmęczona, niewyspana, mąż jakiś wkurzający, bo nie nadążał za mną(nagle zobaczyłam w nim flegmatyka!), wszystko mnie drażniło. Musiałam na nowo ułożyć sobie priorytety, musiałam wyjść z domu SAMA, pogadać z innymi dorosłymi, zapisałam się na fitness, zaczęłyśmy z Hanią chodzić na zajęcia zabawowo-rozwojowo-sensoryczne i nagle świat znów był piękny;-) Myślę, że to we mnie był pewien dysonans, z którym musiałam się po prostu uporać. Jako 34-letnia kobieta, która była do tej pory "sobie sterem i okrętem", która dzieliła się obowiązkami z mężem poczułam się "zniewolona", przytłoczona odpowiedzialnością i obowiązkami i to chyba był mój główny problem.
To, co piszesz - to jest story of my life ! Też musiałam znaleźć jakiś sposób, żeby na nowo być już nie tylko mamą - ale również kobietą i po prostu SOBĄ ! Inaczej - czarno to widzę... Inaczej - depresja murowana...
UsuńOstatnio też o tym pisałam. Ciężki to temat, bo mało osób traktuję depresję jako chorobę, a już samo przyznanie się, że jest Ci smutno, gdy dopiero co urodziłaś dziecko, wywołuje reakcję w postaci dziwnego grymasu twarzy.
OdpowiedzUsuńGrymasy twarzy nie są mi obce - już zdążyłam się do nich przyzwyczaić. Najważniejsze, żeby w lustrze oglądać uśmiech swój i swojego dziecka. Żeby to osiągnąć - przejmowanie się cudzymi grymasami absolutnie nie jest wskazane.
UsuńCo prawda coraz więcej mówi się o depresji poporodowej/poadopcyjnej, ale nadal za mało.
OdpowiedzUsuńOwszem, to nadal temat tabu - ale mam nadzieję, że uda się go z czasem "odczarować".
UsuńMi caly czas wydawalo sie, ze miala depresje poporodowa , a im dluzej rozwazam swoje zachowanie, tym bardziej zblizam sis do nerwicy lekowej. Ja wiecznie zamartwialam sie czy dziecko najedzone, czy oddycha, dlaczego placze, czy jest szczesliwie.
OdpowiedzUsuńWiem jednak, ze wszystkie choroby "psychiczne" nadal sa przez spoleczenstwo lekcewazone badz na odwrot uwazane , ze kazda osoba z zaburzeniami nadaje sie do szpitala dla wariatow.
To wlasnie dlatego wielu mamom, kobietom itp trudno sie o tym mowi lub probuje znalezc pomoc.
Czy to depresja, czy nerwica, czy jakakolwiek fobia - ważne,żeby nie zostać z tym wszystkim samej, mówić o tym i móc liczyć na pomoc oraz wparcie bliskich osób.
UsuńKorzystanie z fachowej pomocy to nic złego czy wstydliwego - to tylko sposób, żeby wrócić do normy i poprawić jakość życia swoją i swojej rodziny.
Ciekawy artykuł i bez wątpienia potrzebny. Sporo rodziców było karmionych złudzeniem, że rodzicielstwo powinno być zbudowane z samych ochów i achów. A tymczasem bywa różnie... Z perspektywy ojca i męża mogę napisać:
OdpowiedzUsuń- zachwyt po pojawieniu się dziecka w rodzinie to za mało;
- z czasem pojawia się zmęczenie i zdenerwowanie gdy coś nie idzie zgodnie z założeniami;
- jak nie ma współpracy między mężem i żoną/ ojcem - matką to w ogóle jest lipa.
Wydaje mi się, że w przypadku adopcji starszych dzieci (tak jak u nas) bardziej niż depresja może działać narastająca złość.
Pozdr
M
Zgadzam się - bez współpracy i zaangażowania obojga rodziców raczej nie ma wielkich szans na sukces (zwłaszcza jeśli jedno podważa i deprecjonuje kompetencje drugiego).
UsuńA złość w przypadku starszych adoptowanych dzieci - w jakim sensie? W sensie tego, że nie było się z nimi od pierwszych chwil ich życia - i ma się poczucie, że coś nam umknęło bezpowrotnie?
@nasze babelkowo
UsuńW dzieciach tych czasem jest sporo złości. Widzę to tez u moich córek. A te emocje moga sie udzielać.
Dzieko moze zareagowac nerwowo ale opiekun nie moze dac się ponieść tym emocjom. Ale im dluzej to trwa...
Pozdr
M
O tak, domyślam się. I trudno się tej złości dziwić - bo przecież sytuacja adoptowanych dzieci do łatwych nie należy. Prawda, że trzeba mieć mnóstwo cierpliwości, zrozumienia i taktu w sobie - a i tak czasami emocje ponoszą i biorą nad rodzicami górę (co też jest bardzo ludzkie).
UsuńPozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego.
Najgorsze jest to, że ja sobie macierzyństwo wyobrażałam jako coś zupełnie, zupełnie innego! Wyidealizowałam ten świat, a potem zderzyłam się z szarą rzeczywistością. No i u mnie to macierzyństwo zaczęło się zdecydowanie za wcześnie. Pewnie teraz byłoby zupełnie inaczej. To bardzo istotny post. Dobrze, że piszesz o takich sprawach...
OdpowiedzUsuńNie znam zbyt wielu mam, które wyobrażały obie macierzyństwo jako to, czym ono faktycznie jest - także nie jesteś sama i nie Ciebie jedną taka refleksja nachodzi.
UsuńWiek pewnie też ma tu jakieś znaczenie - choć często bardzo młode mamy są zdecydowanie dojrzalsze psychicznie niż te, które decydują się na macierzyństwo po czterdziestce.
Większości mam- czy to adopcyjnych czy nie trudno przyznać się do opisywanych tu emocji. Jednak myślę że te adopcyjne mają tu jeszcze trudniej z obawy przed samą sobą i osądem społeczeństwa. Trudny to temat.
OdpowiedzUsuńPowiem tak - adopcyjnym trudniej się przyznać, ponieważ zaraz ktoś "mądry inaczej" podsumuje to słowami: "to dlatego, że nie jest to Twoje dziecko biologiczne". A gówno prawda ! Bo czy dziecko biologiczne, czy adopcyjne - to emocje mogą być dokładnie takie same i niewiele mają wspólnego z pulą genów.
UsuńMyślę, że mogą się pojawić jeszcze gorsze komentarze... Na przykład "To po co adoptowałaś, skoro teraz tak ci z tym źle" albo "Czyli jednak natura miała rację, że nie powinnaś zostać matką".
UsuńLady Makbet, to fakt. Ludzie czasami potrafią walnąć taki głupi i bezmyślny tekst, że aż się wierzyć nie chce...Niektórzy są całkowicie pozbawieni jakiejkolwiek refleksji.
UsuńTemat trudny, jednak dobrze, że poruszany.
OdpowiedzUsuńTo prawda, że nie ma wielu mam, które chciałyby przyznać się do tego, że mogły/mogą czuć podobnie.
Macierzyństwo nie należy do prostych.
Mamo-ta, której wiadomość zamieściła Bąbelkowa mama- nie jesteś sama!
Macierzyństwo jest piękne - ale czasami jest też orką ponad siły.
UsuńWzniosłe - ale i bardzo przyziemne.
Wspaniałe - ale jednocześnie dołujące i frustrujące.
Generalnie - pełne sprzeczności i dualizmów.
nas depresja poporodowa ominęła.. chociaż gdybym miał wybór, to zdecydowanie wybrał bym ją, a nie to co nas spotkało..
OdpowiedzUsuńDomyślam się. Choroba dziecka - to jedna z najgorszych rzeczy,jakie mogą się człowiekowi przytrafić...
UsuńTo bardzo trudny temat, dobrze, że mówi się o nim coraz więcej. Najgorsza jest opinia otoczenia, bo jak to tak, urodziła i się nie cieszy... Cieszy do diabła, ale inaczej niż inni, bo przyszedł ten chochlik w głowie u miesza.
OdpowiedzUsuńCieszy się - ale jednocześnie nie jest wolna od wątpliwości, obaw, czasami paraliżującego strachu...
UsuńBardzo ważny temat - depresja poporodowa czy poadopcyjna to wciąż temat tabu, a nie powinien takim być. O tym nalezy mówić głośno, by kobiety szukały wsparcia i pomocy, nie bojąc się bycia ocenianym czy etykietowanym
OdpowiedzUsuńPrawda, prawda - i jeszcze raz święta prawda ! Mam nadzieję, że kiedyś całe nasze społeczeństwo dojrzeje do tego, żeby na takie tematy dyskutować - a nie tylko zamiatać je pod dywan.
UsuńWiele z nas ma wyobrazenie macierzyństwa jak z reklamy amerykanskich platkow sniadaniowych. A potem życie weryfikuje oczekiwania. Powinno się duzo mowic o tym, że opieka nad dzieckiem nie powinna byc w 100% na barkach mamy, ktora owszem, dziala jak najlepiej potrafi, zawsze z myślą o dobru malenstwa, ale sama tez potrzebuje wsparcia i zrozumienia.
OdpowiedzUsuńPrawda jest taka, że na depresję cierpią nawet mamy, które mają pomoc partnera i innych osób (sama znam takie przypadki). Niemniej jednak - wsparcie otoczenia jest bardzo ważne !
UsuńŚwietnie, że takie tematy są poruszane, nagłaśniane, wyjaśniane, jak wiele kobiet to dotyka widzimy dopiero wtedy, kiedy z uwagą przyglądamy się problemowi. I nie ma znaczenia czy mam adopcyjna czy biologiczna.
OdpowiedzUsuńBookendorfina
To prawda, nie ma znaczenia. Odsetek takich przypadków jak widać jest bardzo podobny zarówno w rodzicielstwie biologicznym, jak i adopcyjnym.
UsuńWydaje mi sie to bardzo waznym tematem, zadko poruszanym "pozytywnie". Kiedy zostajemy obdarzone przez los malym czlowieczkiem caly swiat i uwagi wszystkich skupiaja sie na nim aoraz na nas, niektore kobiety sobie z tym nie radza a inne calkiem dobrze znosza ciekawosc swiata. Nastepny etap to jak powiedzialas proza zycia, i kolejny etap z ktorym jedna kobiety dobrze sie czuja ze juz sie "skonczylo" cale zamieszanie, a innym brakuje moze wsparcia lub zwyklego zainteresowania soba....
OdpowiedzUsuńZ własnego doświadczenia powiem, że uwaga "świata" skupia się głównie na dziecku. I z jednej strony jest to zrozumiałe - a z drugiej mi jako mamie brakowało bardziej podmiotowego i odrębnego traktowania, w oderwaniu od macierzyństwa i synka. Trzeba pamiętać - że matka jest nie tylko matką. Jest również żoną , kobietą, człowiekiem - indywidualną jednostką ze swoimi potrzebami.
UsuńPo urodzeniu drugiego dziecka miałam depresję poporodową trwającą ponad pół roku. To jest coraz powszechniejszy problem...
OdpowiedzUsuńNiestety tak...I dlatego mam wielką nadzieję, że coraz częściej będzie się o nim mówić - bez wstydu, bez tabu, bez koloryzowania rzeczywistości.
UsuńKurcze, mam wrażenie, że niechętnie się o tym mówi i jest mało specjalistyczna pomoc. :(
OdpowiedzUsuńZdaje się, że tej pomocy jest coraz więcej - ale niechętnie się po nią sięga z obawy przed ludzkim osądem. Chociaż spotkałam się kiedyś z historiami kobiet, które nawet przez terapeutę czy psychologa zostały napiętnowane i niezbyt pięknie potraktowane - także faktycznie przydałby się wyższy poziom profesjonalizmu...
UsuńPowinno się o tym więcej mówić!!kobiety powinny umieć prosić o pomoc!! Nie zamykać się.. Mówić głośno gdy im źle.. Mężowie i rodzina powinni wspierać!!
OdpowiedzUsuńTak, tak i jeszcze raz tak ! Mam nadzieję, że jak najwięcej kobiet w takiej sytuacji wyzbędzie się wstydu i oporów i nie zawaha się poprosić o wsparcie.
UsuńU mnie taki etap nastąpił, kiedy mój Kuba miał jakieś 4 miesiące. Totalnie się załamałam, choć bez wyraźnego powodu.
OdpowiedzUsuńO takich tematach trzeba mówić głośno, brawo!
Dobrze, że minęło. I też jestem zdania, że takie rzeczy trzeba rozpowszechniać i nagłaśniać , żeby świadomość rosła.
UsuńMój komentarz będzie krótki, macierzyństwo mnie przerosło w momencie gdy moja druga ciąża zakończyła się w 38 tygodniu ciąży śmiercią mojego synka........ A jak z taką depresją sobie dać radę gdy dziecka nie ma.....
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro... :( To jest chyba sytuacja, która nie mieści się w żadnej skali bólu :(
UsuńA wiecie co...są kobiety, jak ja, że frustracja i zły nastrój je omija. Ale takie sytuacje wynikają raczej z trudnych przeżyć, które umocniają i hartują;) a przejście porodu uskrzydla;) Niemniej, zdaję sobie sprawę jest dużo kobiet które CHCĄ za wszelką cenę przed sobą udać, że jest dobrze a w rzeczywistości...codziennie zajecia i ilość pracy przy dziecku bardzo męczy, nie pozwalając złapać oddechu. Tak jest i nietety tylko pogrążają się w depresji przez społeczeństwo, którego nacisk im nie pomaga. Słynna Matka Polska - cyborg. Wcale nie!
OdpowiedzUsuńKażda kobieta jest inna. To co jednej przyjdzie z łatwością i bez większych oporów - dla innej jest syzyfową pracą nad sobą i okazuje się okupione wielkim trudem. Najważniejsze to nie mierzyć tylko własną miarą - ale wykazać trochę empatii i postarać się wczuć w sytuację drugiej osoby.
UsuńPierwsze dni były trudne dla nas obojga. Po tygodniu wskoczyliśmy na głęboką wodę, a instrukcji z Synkiem nie dostaliśmy. Były momenty, że płakaliśmy nad łóżeczkiem. Na szczęście to już za nami.
OdpowiedzUsuńU nas też w początkowym okresie bywało naprawdę różnie. Do tej pory miewamy momenty, kiedy wszystko zdaje się sprzymierzać przeciwko nam jako rodzicom - ale aktualnie już tak bardzo tego wszystkiego nie przeżywamy i mamy swoje sprawdzone metody, które pozwalają nam lepiej ogarniać rzeczywistość z dzieckiem .
UsuńByłam przekonana, że rodziców adopcyjnych temat depresji związanych z rodzicielstwem nie dotyczy i dopiero teraz widzę jak bzdurne było moje wyobrażenie na ten temat... Te statystyki wydają się być niesamowicie zawyżone, ale to pewnie dlatego mi się tak wydaje, bo nikt nie lubi mówić o tym, że coś go przerasta i swoje problemy dusi w sobie.
OdpowiedzUsuńTeż mi się wydaje, ze niektóre kobiety potrafią przyznać się do problemu dopiero całkiem anonimowo, przed obcym ankieterem, nie mając poczucia bycia ocenianą. A rodziców ado dotyczy to tak samo, jak biologicznych - bo (pomijając hormony) w grę wchodzą identyczne emocje (plus te dodatkowe, związane z samym faktem adopcji - i często również z mierzeniem się z przeszłością dziecka).
UsuńWiele kobiet nie przyznaje się do problemu. Ukrywają go czując na sobie presję społeczeństwa, obawiając się krytyki. A przecież każda z nas ma prawo do zmęczenia, spadku nastroju, obaw, czy gorszego dnia. Trzeba mówić o tym głośno, bo ten głos jest wciąż za cichy wśród hałasu, który mówi, że mamy być idealne!
OdpowiedzUsuńPiękny wpis bardzo mądry prawdziwy i wzruszający. Życie jak to życie nie jest drogą usłaną różami. Ale nie może być za proste bo byśmy nie dostrzegli wtedy tych piękniejszych momentów nie umieli się cieszyć piękniejszymi chwilami. Mimo iż kochamy nasze pociechy nad życie mamy czasem ochotę je udusić bo cos zmaluja bo pyskują bo maja focha its its... Taka już nasza rola, nas matek żebyśmy się czasem pomęczyły z naszym dziatkami 😊
OdpowiedzUsuńwww.kasinyswiat.blogspot.com