piątek, 22 listopada 2019

Recenzja filmu "1800 gramów", czyli "przykro mi, ale to nie jest film o adopcji..."

Jestem już po seansie "1800 gramów". Muszę powiedzieć, że do kina szłam z bardzo pozytywnym nastawieniem, przepełniona dobrymi emocjami oraz nadzieją, że nareszcie stworzono polski film traktujący o temacie tak istotnym społecznie i bliskim mojemu sercu - sercu adopcyjnej mamy. Niestety, z każdą chwilą spędzoną na sali kinowej odnosiłam wrażenie, że moje oczekiwania oraz szumne zapowiedzi twórców filmu coraz bardziej rozmijają się z tym, co widzę na dużym ekranie...

źródło: multikino.pl

W założeniu "1800 gramów" miał być obrazem o adopcji dziecka i funkcjonowaniu interwencyjnego ośrodka preadopcjnego. Na kilka dni przed premierą aktorzy występujący w filmie - a zwłaszcza odgrywająca główną rolę Magdalena Różcżka - włączyli się nawet w obchody Światowego Dnia Adopcji, publikując na swoich profilach w mediach społecznościowych posty z jego symbolem oraz udzielając licznych wywiadów prasowych i telewizyjnych.

To się oczywiście bardzo chwali, ponieważ głośne i otwarte mówienie o adopcji, niepłodności czy rodzicielstwie zastępczym jest naprawdę niesamowicie ważne i potrzebne - zwłaszcza jeżeli swój udział w nim mają osoby publiczne, znane i popularne, których przekaz niesie się dość szeroko i które posiadają spore możliwości wywierania wpływu oraz kształtowania opinii znacznej grupy odbiorców w danej kwestii...

kadr z filmu / źródło: kultura.onet.pl

Idąc dalej - "1800 gramów" to film, który naprawdę może się spodobać. Mamy tam piękne zimowe kadry, przedświąteczny Kraków w wirujących na wietrze płatkach śniegu oraz rozkoszne buźki porzuconych maluchów zapewnianych o tym, że "ktoś je bardzo kocha i nie będą same na Święta". Mamy też wątek romantyczny, którego oczywiście nie może zabraknąć w żadnym polskim filmie, emitowanym w kinach w okresie poprzedzającym Boże Narodzenie... ;)

Dlatego też przyznaję zupełnie bez bicia, że w trakcie seansu łezka niejednokrotnie zakręciła mi się w oku, a nawet popłynęła po policzku. Nie ukrywam, że pod wpływem filmu odżyły we mnie pewne wspomnienia: pierwsze spotkanie z niespełna 3-miesięcznym Bąblem w domu dziecka i pierwsze chwile spędzone razem, które miały miejsce już ponad 5 lat temu, a ja nadal przechowuję je w sercu i noszę w myślach niczym drogocenne relikwie...

kadr z filmu/ źródło: naekranie.pl

Dlaczego więc uważam, że "1800 gramów" to NIE JEST film o adopcji? 

Otóż dlatego, że moim zdaniem kwestia przysposobienia - która podobno miała być główną osią całej historii - ostatecznie została w nim bardzo mocno spłycona, zmarginalizowana oraz ukazana w sposób dość fragmentaryczny i naiwny. Twórcy filmu tylko ślizgają się po powierzchni tematu, niczym łyżwiarz po lodowisku. Być może takie asekuracyjne podejście wynika z tego, że próbując NAPRAWDĘ zgłębić złożony i wieloaspektowy temat adopcji oraz wszystkich towarzyszących jej okoliczności - można faktycznie zatonąć i przepaść z kretesem (zwłaszcza marketingowo, gdyż randomowy kinowy widz pewnych rzeczy po prostu nie zrozumie...) 

Reżyser oraz scenarzyści wprawdzie inicjują i sygnalizują pewne niezwykle ważne wątki - jak chociażby choroba psychiczna mamy biologicznej, motywacja do adopcji czy rezygnacja z adopcji dziecka z problemami zdrowotnymi - ale potem zupełnie ich nie kontynuują, zapominają o nich i skupiają się przede wszystkim na miłosnych perypetiach głównych bohaterów.  Dlatego właśnie odniosłam wrażenie, że najbardziej istotne kwestie zostały w filmie po prostu drastycznie urwane, poszatkowane i - mówiąc kolokwialnie - "nie trzymały się kupy".

kadr z filmu / źródło: naekranie.pl

Być może gdybym była zupełnym laikiem w temacie adopcji - moje zachwyty nad filmem nie miałyby końca. Tymczasem jako mamie adopcyjnej i byłemu pracownikowi placówki opiekuńczo-wychowawczej marzy mi się, żeby wreszcie zacząć przedstawiać adopcję zgodnie ze stanem faktycznym i ponad wszelkimi stereotypami:

1) nie jako krwawą jatkę i tabloidową sensację, w której adoptowane dziecko z patologicznego środowiska biega za nowymi rodzicami z siekierą tudzież innym ostrym narzędziem;
2) ale również nie jako pełną idyllę i sielankę, w ramach której na nowych rodziców czekają wyłącznie radosne, uśmiechnięte bobasy, a cały proces przysposobienia odbywa się magicznie i ekspresowo jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (co twórcy "1800 gramów" poniekąd sugerują odbiorcom).

kadr z filmu / źródło: naekranie.pl

Reasumując, zabrakło mi w filmie pogłębionych portretów psychologicznych. Zabrakło mi spojrzenia na adopcję dziecka z wielu różnych perspektyw - niekoniecznie tylko tych podniosłych, przesłodzonych i momentami wręcz aż ociekających różowym lukrem. Zabrakło mi szczerości, wielowymiarowości i rozbudowanej analizy tematu, którą można odnaleźć chociażby we francuskim "Wymarzonym". ("Wymarzonego" przywołuję tutaj nie bez powodu - ponieważ tam rzeczywiście kwestia przysposobienia została ukazana bardzo rzetelnie, wszelkie istotne wątki pociągnięto niezwykle konsekwentnie, natomiast bohaterami filmu byli ludzie z krwi i kości - ze wszystkimi swoimi wadami i słabościami - a nie postaci prezentujące się niczym modele z okładek kolorowych żurnali). 

W efekcie po zakończonym  seansie "1800 gramów" opuszczałam kino z bardzo mieszanymi uczuciami. Miałam wrażenie, że właśnie zaserwowano mi kolejną świąteczną, romantyczną papkę w stylu "Listów do M." - może i całkiem sympatyczną i lekkostrawną w odbiorze, ale jednocześnie bardzo sztampową, mało autentyczną i płaską niczym kartka papieru. 

Ostatecznie uważam, że potencjał został w dużej mierze zaprzepaszczony - natomiast zapowiedzi prezentujące produkcję TVN-u jako film o adopcji miały na celu głównie przyciągnięcie do kin szerokich rzeszy publiczności, które skuszą się na seans na fali chwilowej popularności tego "chwytliwego" tematu...

kadr z filmu / źródło: naekranie.pl
 
 I jakoś tak - zupełnie mimowolnie - 
w odniesieniu do "1800 gramów" nasuwa mi się pewnie cytat z Chopina:

"Szkoda, wielka szkoda;
Doktora szukali,
Przyszedł golibroda..."

47 komentarzy:

  1. Ostatnio polskie produkcje pozostawiają wiele do życzenia niestety... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pochwalam sam fakt, że temat adopcji dziecka został w ogóle podjęty. Mierzi mnie jednak cukierkowy sposób, w jaki zostało to zrobione.

      Usuń
    2. Według mnie nie było to cukierkowe. Fakt pokazano to trochę sztampowo i po macoszemu wszystko, ale cukierkowym bym tego nie nazwała. Na pewno nie jest to film w stylu Listów do M na może niektóre sceny i finał trochę tak, ale nie całość. To moje zdanie.

      Usuń
    3. No jasne, każdy ma prawo do swojej subiektywnej opinii :)

      Usuń
    4. Co do tych polskich produkcji, to moim zdaniem był wyraźny spadek, ale teraz powolutku znów pniemy się do góry. :)

      Usuń
  2. Teraz to zastanawiam się iść czy nie iść na to do kina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, idż - jeśli masz taką chęć i potrzebę. Zawsze warto samemu ocenić, bez oglądania się na cudze opinie :) Film ogólnie nie jest zły - jako typowa komedia romantyczna. Natomiast jako obraz o adopcji - polecam jednak "Wymarzonego".

      Usuń
    2. Ja myślę, że warto iść. Lepiej obejrzeć i samemu ocenić. Nie jest to genialny film i choć zwłaszcza scenarzyści mogli się bardziej postarać to aktorzy swoje robią.

      Usuń
    3. Scenariusz jest tu chyba faktycznie najsłabszym punktem.

      Usuń
  3. Myslę że mimo wszystko warto zobaczyć ten film

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto zawsze - żeby wyrobić sobie własną opinię. (W przypadku rodziców adopcyjnych/ zastępczych/pracowników placówek - skonfrontować film z rzeczywistością.)

      Usuń
  4. "Wymarzony" podobał mi się bardzo. Tam to się dopiero splakalam. W małym Théo widziałam mojego Rysia jak nic...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kokei widziałam w nim naszego Bąbla - nawet śpiworek miał identyczny jak ten, w którym zabieraliśmy synka do domu.

      Usuń
  5. Szkoda, bo można było wykorzystać potencjał zamiast robić sieczkę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Byłam widziałam i powiem tak. Ten film rzeczywiście może się podobać i mi się spodobał. Owszem było tam sporo chaosu momentami pourywanych wątków, mało zaskakujących rozwiązań fabularnych, ten wątek romantyczny zbędny i można by narzekać jeszcze na kilka rzeczy. Ja jednak doceniam to, że ten film w ogóle powstał i, że jest inny niż te wszystkie przesłodzone komedie świąteczne. Doceniam to, że wreszcie poruszono temat adopcji, że pokazano matki z problemami psychicznymi, matki młode, które muszą walczyć o dziecko, rodzinę, która gdy słyszy o chorobie rezygnuje itp. Parę razy się wzruszyłam niekiedy uśmiechnęłam. Owszem twórcy chcieli złapać za dużo srok za ogon, pewne rzeczy zrobili niedbale, niektóre wątki ucięli niespodziewanie (np. nie wiadomo co stało się z Adasiem lub z chorą na schizofrenię matką). Nie jest to film wybitny , ale moim zdaniem potrzebny. Ty jako matka adopcyjna patrzysz inaczej, ale ja doceniam mimo wszystko zamysł, grę aktorską ( Głowacki Różczka, Próchniak, Melcwadowski i Kolak) + piosenka i daję 7/10.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też doceniam fakt, że taka produkcja w ogóle powstała - ale chyba miałam wobec niej inne (może zbyt wygórowane?) oczekiwania. Moje odczucia na pewno byłyby inne, gdyby film reklamowano po prostu jako komedię romantyczną z wątkiem adopcji - a nie film o adopcji z wątkiem romantycznym. Taka niby subtelna różnica - a jednak całkowicie zmienia postać rzeczy. Wiem też, że w swojej opinii nie jestem odosobniona - i być może twórcy filmu czytając jego recenzje wyciągną jakieś wnioski na przyszłość. Jak dla mnie trochę przerost formy nad treścią.

      Usuń
    2. Masz rację niby niewielka różnica mówię o promowaniu, a robi swoje. Ja jakiś dużych oczekiwań nie miałam i może dlatego nie jestem ani szczególnie zachwycona ani mocno zawiedziona.

      Usuń
  7. Szkoda, po Twojej recenzji filmu nie obejrzę,
    bo chciałbym obejrzeć coś bardziej autentycznego...

    OdpowiedzUsuń
  8. Przyznam że nie słyszałam o tym filmie wcześniej, dobrze że napisałaś o swoich odczuciach. Adopcja i przysposobienie to nie do końca to samo, ale czy film musi edukować... czy jest jakąś formą rozrywki... dobrze jeśli obraz edukuje i dostarcza rozrywki to idealnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Terminów adopcja i przysposobienie używa się zamiennie. A czy film musi edukować? Oczywiście, że nie musi - tylko warto byłoby to też zaznaczyć, żeby nie wprowadzać potencjalnego widza w błąd. Oglądając wszelkie wywiady i wypowiedzi twórców przed premierą jednak odnosiłam wrażenie, że bardziej skupią się właśnie na edukacji i próbie ukazania realiów adopcyjnych w Polsce. Czegoś mi tam po prostu zabrakło.

      Usuń
  9. Słyszałam od znajomych niestety podobne opinie o tym filmie. Chyba jak większość spodziewałam się innej fabuły.

    OdpowiedzUsuń
  10. Filmu jeszcze nie widziałam, ale i tak mam zamiar się wybrać. Napisałaś właśnie o tym, czego się obawiałam, że kwestie związane z adopcją zostaną spłycone. Polecam wczorajszy reportaż DDTVN - tam niestety ukazane są polskie realia...

    OdpowiedzUsuń
  11. Mam takie same odczucia jak Ty. Ten film to kolejna ckliwa opowiastka o magii świąt Bożego Narodzenia. A o adopcji w filmie jest niewiele

    OdpowiedzUsuń
  12. O mnie właśnie te hasła, że to film o adopcji przyciągał do kina, ale tak się zakręciłam że zapomniałam o seansie i nie poszłam, może to i dobrze po tym co piszesz.

    OdpowiedzUsuń
  13. Jest to film o miejscu, które nie powinno istnieć. Niestety tego rodzaju placówek powstaje coraz więcej... szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie oglądałam, ale dałaś mi do myślenia. Faktycznie może być tak, że każdy idzie na film z innym nastawieniem i oczekiwaniami. Ty znasz temat od środka. Wiesz jak to wygląda, masz doświadczenie, wiesz jakie emocje Ci towarzyszyły w procesie. Inne osoby tylko mogą się domyślać i być może w takiej sytuacji uznają ten film faktycznie za film o adopcji.

    OdpowiedzUsuń
  15. Mam ochotę wybrać się na ten film, mam nadzieję, że zdążę zanim zejdzie z ekranów kin :)

    OdpowiedzUsuń
  16. A czego się spodziewać po twórcach "Listów do M"?

    To ma być ckliwe romansidło a nie pogłębiony dramat psychologiczny.

    Film taki jak "Niedzielne dzieci" Agnieszki Holland z 1976 r może być już tylko niedoścignionym wzorcem.
    Współczesny widz nie oczekuje od filmu prawdy.

    Pozdr
    M

    OdpowiedzUsuń
  17. Bylam ciekawa Twojej opinii, bo moja przyjaciolka byla w kinie i wrocila troche zawiedziona. Czulam, ze bedziesz miec podobne zdanie.

    OdpowiedzUsuń
  18. Niestety polskie filmy często pozostawiają po obejrzeniu uczucia niesmaku, ambiwalencji i niedosytu. Trzeba go posłać Mietczyńskiemu do recenzji ;)

    OdpowiedzUsuń
  19. Chyba jednak nie wybiorę się na to do kina... Często jestem rozczarowana polskimi produkcjami.

    OdpowiedzUsuń
  20. Nie oglądałam i raczej nie planuję :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Po raz kolejny widzę tekst o tym filmie, do którego za Chiny nie mogę się przekonać. Cała masa celebrytów. Wydaje mi się, że to dzieło nie może się równać z zaangażowanym kinem europejskim, np. Kena Loacha - zresztą Twoja recenzja utwierdziła mnie w tym przekonaniu.

    OdpowiedzUsuń
  22. Widziałam zapowiedzi i byłam bardzo ciekawa tego filmu, mimo, iż kwestia adopcji jest mu całkowicie obca. Po twojej recenzji jestem zawiedzona filmem, mimo, iż go jeszcze nie widziałam (pewnie i tak obejrzę) jednak liczyłam na to, że będzie to w (oczywiście na możliwości filmu) ukazanie w miarę rzetelne kwestii adopcji. Przykro, że polskie kino tak ciężko docenić

    OdpowiedzUsuń
  23. Filmu jeszcze nie widziałam, jednak nie spodziewałam się takiego rozczarowania odbiorców. Sama żyłam w przekonaniu że to film o adopcji...

    OdpowiedzUsuń
  24. Film chciałabym obejrzeć. Na pewno realia są dużo trudniejsze niż prezentuje film. Podziwiam Cię za siłę w tych wszystkich procedurach.

    OdpowiedzUsuń
  25. Chciałam obejrzeć, ale również spodziewałam się czegoś innego, a tu piszesz że jesteś rozczarowana. Ale chyba i tak obejrzę i ocenię

    OdpowiedzUsuń

  26. Bardzo chciałam obejrzeć ten film, nadal chcę go ocenić swoim okiem

    OdpowiedzUsuń
  27. Szkoda, że potencjał tematu został zaprzepaszczony. Osobiście nie oglądałam filmu; zastanawiam się jakie towarzyszyłyby mi uczucia po seansie; czy również dostrzegłabym braki pomimo niewiedzy w temacie adopcji. Może powinnam się przekonać i wybrać do kina?
    Pozdrawiam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
  28. Film niby o adopcji w sumie nie był o adopcji. Niestety. Myślę, że jest to film bardziej ukazajacy rodziny, matki biologiczne i ich perspekrywę. Poruszyły mnie te sceny bo "przypomniałam" sobie, jak trudny początek życia miałk moje dziecko. W tych maluszkach zobaczyłam mojego synka . W biegu codzienności nie myślę o tym...żałuję, że nie mogłam go urodzić i być przy nim w pierwszych chwilach życia. Płacz maluszków był przejmujący do głębi..

    OdpowiedzUsuń
  29. Nie znoszę takich polskich filmów. Ciągle ci sami aktorzy.

    OdpowiedzUsuń
  30. Ja tam "Listy do M.". Bardzo lubię 🤭 jeden z nielicznych polskich filmów, który zrobił na mnie pozytywne wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
  31. Jeśli nie jest stricte o adopcji, a bardziej komedia romantyczna to pewnie się w końcu skusze :)

    OdpowiedzUsuń
  32. Jesteś praktykującą specjalistką w tej dziedzinie, wiec z dużą uwagą przeczytałam Twoją recenzję. A filmu jeszcze nie widziałam, ale na pewno obejrzę w necie (bo w kinach już pewnie nie grają). Twoja recenzja bardzo mi się przyda w odbiorze. A Listy do M uwielbiam, ale tylko I część :-)

    OdpowiedzUsuń
  33. ... przeczytałam recenzję z prawdziwą przyjemnością ... świetnie, że ktoś tak rzetelnie podszedł do oceny tego filmu ... przyznam, że go nie widziałam, ale skoro skupia się głównie na miłosnych perypetiach, a nie problemach adopcyjnych, to chyba nie będę go oglądać ...

    OdpowiedzUsuń

Wszelkie opinie, sugestie, nieskrępowana wymiana zdań, a nawet konstruktywna krytyka - mile widziane :)