poniedziałek, 26 lipca 2021

"Kolorowe serca" - wzruszająca opowieść o przyjaźni, tolerancji i akceptacji odmienności.

Na zamku zbudowanym z kredek mieszkają sobie plastelinowe ludziki - Rycerze i Rycerki - w przeróżnych kolorach. Pewnego dnia dołącza do nich ulepiony przez Jaśka z plastelinowych resztek Niebieski - który wcześniej był hipopotamem, a jeszcze wcześniej słoniem...Niebieski jest bardzo miły i przyjaźnie nastawiony, ale mimo to trudno mu odnaleźć się w grupie i zdobyć jej akceptację. Może to dlatego, że jest nowy - a może z powodu jego zapałczanej nogi, na którą niestety nie wystarczyło już niebieskiej plasteliny...


Jak łatwo domyślić się po moim krótkim wstępie, "Kolorowe serca" Beaty Ostrowickiej to przede wszystkim książka o tolerancji, empatii i zrozumieniu dla cudzej odmienności. Odnoszę wrażenie, że słowo TOLERANCJA od pewnego czasu działa na osoby z niektórych kręgów niczym przysłowiowa płachta na byka - ponieważ automatycznie kojarzy się głównie z prawami społeczności LGBT+ oraz innymi mocno upolitycznionymi kwestiami, które dzielą nasze społeczeństwo na dwa skrajne obozy i rozgrzewają je niemal do czerwoności.

Tymczasem, tolerancja może dotyczyć naprawdę różnych zagadnień i grup społecznych: osób dyskryminowanych ze względu na swój wygląd zewnętrzny, choroby, niepełnosprawność, wyznawaną religię (lub jej brak), rasę, płeć, status ekonomiczny, sytuację zawodową czy też przynależność do określonej wspólnoty. I niby na co dzień staramy się te kwestie rozdzielać oraz nie postrzegać napotykanych na swojej drodze ludzi wyłącznie przez pryzmat wyżej wymienionych cech - ale jednak czasami nawet zupełnie podświadomie zdarza się nam kierować jakimiś utartymi schematami i krzywdzącymi stereotypami...

W podobną pułapkę wpadają zresztą również wspomniani przeze mnie bohaterowie książeczki. Oni też początkowo nie chcą nawet rozmawiać z Niebieskim, nie zamierzają poświęcać swojego cennego czasu na jego bliższe poznanie i zawsze udaje im się znaleźć jakąś przekonującą wymówkę, by omijać Niebieskiego szerokim łukiem. Dopiero po pewnym czasie okazuje się, że problem tak naprawdę tkwi w nich samych: ponieważ to oni nie lubią nowych sytuacji, miejsc i osób, nie przepadają za wychodzeniem z własnej strefy komfortu, czują się najbezpieczniej i najwygodniej hermetycznie zamknięci w swojej dotychczasowej, plastelinowej "bańce". (Brzmi znajomo, prawda?) 

Dodatkowo, dochodzą wspólnie do jeszcze jednego, bardzo ważnego i cennego wniosku: że każdy z nich różni się w jakiś sposób od pozostałych i że nie ma wśród nich dwóch identycznych czy nawet bliźniaczo podobnych plastelinowych ludzików - a zatem Niebieski nie jest tutaj absolutnie żadnym ewenementem i w gruncie rzeczy nie ma jakichkolwiek podstaw do jego wykluczania, piętnowania czy skazywania na społeczny ostracyzm.

 
Poza pięknym przesłaniem książki, na szczególną uwagę zasługuje również jej szata graficzna - czyli trójwymiarowe postaci wycięte z kolorowego papieru przez Elżbietę Wasiuczyńską. Z całą pewnością mogą one stanowić dodatkową inspirację do prac plastycznych wykonywanych wspólnie z dzieckiem - by pokazać mu wielką różnorodność i bogatą paletę kolorów tego świata :)
 
"Kolorowe serca"
Wydawnictwo Nasza Księgarnia 
tekst: Beata Ostrowicka
ilustracje: Elżbieta Wasiuczyńska
stron: 24 / wiek: 0-6 lat

"Przewodnik kotki po nocnym niebie" - literacka podróż do gwiazd w doborowym towarzystwie!

Jak często zdarza się Wam spoglądać w nocne niebo - chociażby w poszukiwaniu "spadających gwiazd", którym można zdradzić swoje najskrytsze sekrety i marzenia? Przyznam szczerze, że ja ten etap mam już chyba za sobą, bo dorosłość mocno odarła mnie z dawnego romantyzmu ;) - ale jednocześnie informuję, że lato to najlepsza pora roku, by zostać takim domorosłym astronomem i dostrzec na nocnym niebie całkiem sporo ciekawych, rzadko spotykanych zjawisk.




Tym razem w podróż po najróżniejszych planetach, gwiazdach i konstelacjach wybieramy się w towarzystwie kotki o wdzięcznym imieniu Felicity (z francuskiego Felicette) - która była pierwszym kotem w przestrzeni kosmicznej i której historia niestety skończyła się równie tragicznie, jak w przypadku rosyjskiej Łajki. Autor postanowił uczynić z niej bohaterkę swojej książki, by oddać jej cześć i złożyć hołd wszystkim zwierzętom, jakie wzięły udział w tego typu kosmicznych misjach i eksperymentach...

Książkowa Felicity podpowiada nam, czego potrzebujemy, by zostać profesjonalnymi obserwatorami nocnego nieba. Chodzi tu oczywiście o odpowiedni strój, sprzęty, spełnione wszystkie warunki bezpieczeństwa i konkretne miejsca, w jakich poczynione przez nas obserwacje będą najbardziej owocne. (Jeżeli podobnie jak my mieszkacie na wsi, będziecie mieli nieco ułatwione zadanie - ponieważ w dużych miastach występuje zjawisko tzw. "zanieczyszczenia świetlnego", w wyniku którego obiekty na niebie stają się dla nas niewidoczne gołym okiem).

Oprócz tego poznamy również definicje pojęć takich jak "konstelacja" i "asteryzm", różne oblicza Drogi Mlecznej, poszczególne fazy Księżyca, specyfikę wszystkich planet naszego Układu Słonecznego - a także cechy, które charakteryzują nocne niebo zależnie od konkretnej pory roku. Kotka Felicity w bardzo przystępny sposób opowie nam, na czym polega zaćmienie Słońca oraz Księżyca, czym są obiekty nieba głębokiego (galaktyki, mgławice i gromady) - oraz gdzie wybrać się na poszukiwania słynnej zorzy polarnej, która zachwyca podróżników z całego świata swoimi pulsującymi, falującymi światłami. 

To właśnie dzięki takim książkom przekonujemy się, że astronomia wcale nie jest aż tak trudna i skomplikowana, jak wydaje się na pierwszy rzut oka - i że nigdy nie jest zbyt wcześnie na zgłębianie jej tajników oraz przeżywanie najróżniejszych kosmicznych przygód! Trzeba tylko wiedzieć, czego i w jakich okolicznościach poszukiwać - a Felicity zna się na tym naprawdę świetnie i nie szczędzi nam rzetelnych, merytorycznych wskazówek ;)

 
"Przewodnik kotki po nocnym niebie"
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
tekst: Stuart Atkinson
ilustracje: Brendan Kearney
stron: 64 / wiek: 6-10 lat
 

Poczytaj mi, mamo. 15 bajek na 100 lat Naszej Księgarni.

Jeżeli kojarzycie serię "Poczytaj mi,Mamo" od Naszej Księgarni - to znaczy,że jesteście już przynajmniej tak starzy,jak ja (rocznik '86) ;) W czasach mojego dzieciństwa poszczególne bajki i opowiadania ukazywały się w formie niewielkich,niepozornych książeczek w miękkiej okładce - ale z okazji 100 lat Wydawnictwa niektóre z nich zostały "wskrzeszone" i wydane ponownie (tym razem zbiorczo, jako antologia - lecz z identycznymi ilustracjami oraz zachowanym oryginalnym tekstem).


W tomiku "Poczytaj mi, Mamo. 15 bajek na 100 lat" znajdziemy między innymi przygody Pana Maluśkiewicza, historię zarozumiałej srebrnej łyżeczki, opowieść o Niebieskiej Dziewczynce, jeżu Kolczatku i kilkuletniej Zosi, która zmniejszyła się do rozmiarów biedronki. Nie zabraknie również wiersza Tuwima "W aeroplanie" oraz słynnych "Daktyli" Danuty Wawiłow - a oprócz nich zebrano tam także twórczość Hanny Łochockiej, Heleny Bechlerowej, Małgorzaty Musierowicz czy Joanny Papuzińskiej.

Bardzo możliwe,że dla współczesnych młodych Czytelników niektóre historie zostały spisane już zbyt archaicznym, nie do końca zrozumiałym językiem - a dla rodziców pewne zawarte w nich sugestie oraz proponowane metody wychowawcze są na ten moment nie do zaakceptowania...Tak czy siak, dla mnie była to niesamowita literacka, sentymentalna podróż: pełna wzruszeń, zachwytów i bezcennych wspomnień - kiedy to czytałam poszczególne książeczki z rodzicami, jako mała dziewczynka...

Oprócz samych utworów literackich, zdecydowanie warto zapoznać się też ze wstępem oraz życiorysami poszczególnych pisarzy i pisarek. "Poczytaj mi, Mamo" była najdłużej wydawaną i najpopularniejszą serią w czasach PRL - na szczęście nadal niezapomnianą, do której chętnie wracamy pomimo upływu czasu... Jestem bardzo ciekawa,czy też ją kojarzycie - i czy wiążą się z nią dla Was jakieś przyjemne, dziecięce wspomnienia?

"Poczytaj mi,mamo. 15 bajek na 100 lat"
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
opracowanie zbiorowe
stron: 432 / wiek: 0-6 lat

środa, 21 lipca 2021

"Cnoty niewieście" - czyli o tym, by ministra Czarnka postawić przy garnkach.

 W ciągu całego swojego życia słyszałam niezliczoną ilość razy, że:  

  • mam być grzeczna, skromna i posłuszna (nie zawsze byłam...);
  • mam popierdzielać do kościółka co niedzielę - w lakierkach,rajstopkach i z ogromną kokardą wpiętą we włosy (kilka lat temu wreszcie określiłam się jako szczęśliwa i wolna od kościelnej indoktrynacji ateistka);
  • dziewczynce pewnych rzeczy nie wypada (nie wypada to najwyżej plomba z zęba,jeśli jest porządnie założona);
  • nie powinnam przeklinać i łazić po drzewach (nadal przeklinam i łażę, pomimo moich 35 lat);
  • mam bawić się lalkami,a nie samochodami (moja Barbie jeździła koparką);
  • w czerwonych szpilkach wyglądam jak prostytutka (uwielbiam czerwone szpilki i mam ich w szafie chyba z sześć par);
  • ta sukienka jest za krótka, a ta druga ma za głęboki dekolt (do kompletu kupiłam jeszcze skórzany choker, smycz i inne gadżety w stylu cosplay);
  • kobieta to zwykła puszczalska szmata,a facet - samiec alfa, któremu wszyscy zazdroszczą jego podbojów;
  • pewnych kobiecych emocji lepiej nie uzewnętrzniać (oczywiście - lepiej dusić je w sobie, popadać w depresję i inne zaburzenia psychiczne);
  • ślub to tylko w długiej białej sukni i w welonie (moja sukienka z elementami oczojebnej fuksji sięgała ledwie do połowy uda i pamiętam, że strasznie zgorszyła naszego poczciwego organistę);
  • po ślubie powinnam przyjąć nazwisko męża,bo inna decyzja oznacza brak szacunku do niego (wybrałam nazwisko dwuczłonowe,mąż nie wydaje się szczególnie pokrzywdzony);
  • jako "prawdziwa matka" mam codziennie przyrządzać dwudaniowe obiady i podawać je do stołu z szerokim uśmiechem,niczym cholerna żona ze Stepford (nadal niewiele gotuję, za to chętnie korzystam z dobrodziejstw zaprzyjaźnionych restauracji i opcji takeaway);
  • mam poświęcić własne marzenia, aspiracje i plany "dla dobra rodziny" (dobro rodziny to również moje dobro!);
  • kobieta nigdy nie będzie takim kompetentnym i szanowanym pracownikiem,jak mężczyzna (chyba tylko w beznadziejnych firmach prowadzonych przez męskich szowinistów, którymi w ogóle nie warto zaprzątać sobie głowy);
  • niepłodność to zawsze "wina" kobiety (bez komentarza...);
  • kobieta zgwałcona czy molestowana sama sobie na to zasłużyła - bo pewnie sprowokowała, założyła zbyt wyzywający strój i generalnie "sama tego chciała" (klasyczny victim blaming - zamiast po prostu uczyć chłopców oraz mężczyzn,że ABSOLUTNIE NIC tego gwałtu czy molestowania nie usprawiedliwia)... 

Myślałam, że mamy XXI wiek, że czasy galopującego patriarchatu już minęły i że wszystkie te krzywdzące nakazy, zakazy oraz stereotypy dotyczące kobiet to jedynie relikt (całkiem niedalekiej) przeszłości - ale nagle pojawia się minister Czarnek wraz ze swoim doradcą Skrzydlewskim i wspólnie usiłują zafundować polskim dziewczynkom-uczennicom oraz dorosłym kobietom powrót do mentalnego Średniowiecza, niosąc im KAGANIEC oświaty (nie mylić z kagankiem!)
 
Chodzi oczywiście o słynne "cnoty niewieście", o których od kilku dni huczy już cały internet - i które mają być jednym z edukacyjnych priorytetów na rok szkolny 2021/2022. Obaj panowie nie wyjaśniają wprawdzie jakoś bardzo szczegółowo, cóż te "cnoty niewieście" w ich mniemaniu mają oznaczać - ale można domyślić się, że są one kwintesencją całej dotychczasowej PiS-owskiej propagandy. 

A może chodzi o cnoty biblijne, zawarte w Księdze Przysłów (Prz 31)? Tam tak zwana "dzielna niewiasta" zajmuje się domem, gospodarstwem i ogrodem: przędzie len i wełnę, dba o posiłki dla swojej rodziny, przygotowuje odzienie dla wszystkich domowników, zajmuje się troskliwie dziećmi oraz mężem. Dodatkowo, "nie jada chleba lenistwa" i "jej lampa wśród nocy nie gaśnie" - a zatem potulnie zapierdziela 24 godziny na dobę, podczas gdy jej mężczyzna zasiada w starszyźnie, dzierży władzę i decyduje o losach świata (sick!)
 
Kolejna sprawa: co poeta Skrzydlewski  miał na myśli, mówiąc o "wychowaniu kobiet" - i czy kobiety trzeba naprawdę wychowywać jakoś szczególnie (w przeciwieństwie do mężczyzn) oraz stosować wobec tych obu płci zupełnie odmienne, podwójne standardy? Zdaje się, że szanownemu doradcy chodziło o to, by rzeczone kobiety po prostu stłamsić, uprzedmiotowić i (po raz kolejny zresztą) pokazać im, gdzie tak naprawdę w opinii polityków prawicy jest ich miejsce: przy garach, na porodówce,w kościele i koniecznie przy mężu w tak zwanej "tradycyjnej rodzinie" - nawet jeżeli ten mąż to kawał chama, który nie stroni od alkoholu, licznych kochanek, najróżniejszych form przemocy fizycznej i psychicznej...
 
 ***

No dobra, do brzegu - bo wkurzam się coraz bardziej, im dłużej o tym myślę i piszę. Podobnie jak panowie Czarnek i Skrzydlewski uważam, że jak najbardziej powinno się ugruntowywać dziewczynki do cnót niewieścich! - ale mój katalog tych cnót prezentuje się zgoła odmiennie:

asertywność, zdrowy egoizm i stawianie granic;
samodzielne, krytyczne myślenie;
odwaga mówienia tego, co się naprawdę myśli;
feminizm i wspieranie innych kobiet;
realizowanie własnych pasji, marzeń i ambicji;
rozwijanie swojej świadomości i niepoddawanie się propagandzie;
szacunek dla wszystkich ludzi i innych żywych istot;
swoboda w wyrażaniu emocji;
autonomia i samoakceptacja;
wiara w siebie i życiowa pasja, której nikt nie stłamsi;
troska o siebie, własne zdrowie fizyczne i psychiczne;
życie po swojemu, niezależnie od cudzych opinii...

Czy dodałybyście coś jeszcze -
i co w ogóle myślicie o całej tej kuriozalnej sytuacji? 
 

poniedziałek, 19 lipca 2021

Miasto Przygód Mandoria w Rzgowie - tematyczny renesansowy park rozrywki pod Łodzią.

O planach powstania Miasta Przygód Mandoria w podłódzkim Rzgowie usłyszeliśmy po raz pierwszy bodajże pod koniec 2019 roku. Niestety, potem zaczęła się pandemia koronawirusa, która pokrzyżowała wszelkie plany zarówno inwestorom, jak i turystom niecierpliwie oczekującym na jego oficjalne otwarcie. Aż wreszcie nadszedł ten upragniony moment: 8 lipca 2021. Mieliśmy wówczas zaszczyt znaleźć się w wąskim gronie zwiedzających i jako jedni z pierwszych przetestować dla Was wszystkie atrakcje Mandorii, o których dzisiaj (z małym opóźnieniem) Wam opowiemy :)


Zacznę może od tego, że Mandoria to rodzinny park rozrywki, stylizowany na renesansowe kupieckie miasteczko. Jego twórcy okazali się bardzo konsekwentni w podążaniu za wybranym przez siebie motywem przewodnim - w wyniku czego całość prezentuje się naprawdę spójnie i bardzo efektownie. Nie zabraknie tu ani statków transportujących towary z całego świata, ani misternie zdobionych kamieniczek - ani nawet personelu ubranego w kunsztowne stroje charakterystyczne dla tamtej epoki. Już na pierwszy rzut oka widać, że rozmieszczenie poszczególnych atrakcji, urządzeń i rekwizytów zostało od początku do końca bardzo gruntownie przemyślane i że żadna rozrywka w Mandorii nie jest dziełem przypadku. Jeśli chodzi o stronę estetyczną i wizualną, zachwyciła nas tam nawet...iście królewska toaleta ;)

W centralnym punkcie Mandorii znajduje się akwen wodny z drewnianym wrakiem statku oraz kilka uwielbianych przez najmłodszych karuzeli. Najbardziej spektakularne wrażenie zrobiła na nas chyba Karawana - czyli największa w kraju dwupoziomowa karuzela wenecka: rzęsiście oświetlona, z mnóstwem różnych stanowisk do wyboru na obu piętrach. Oprócz tego mamy tam również karuzelę łańcuchową Klejnot z podwójnymi krzesełkami oraz Latarnię Leonarda z unoszącymi się i opadającymi powietrznymi wehikułami. 

W strefie wodnej można skorzystać również z kolorowych szalup/rowerków wodnych oraz drewnianych łódek, wskoczyć na pokład wirującego Galeonu - a także (za dodatkową opłatą) spróbować swoich sił na strzelnicy z historycznymi karabinami albo wyruszyć w rejs zdalnie sterowanym statkiem w Zatoce Piskorza.  Oczywiście nie mogliśmy również nie skorzystać z okazji, by przespacerować się po kamiennych stopniach na wspomniany wcześniej wrak - choć jak zwykle w moim przypadku nie obyło się bez małego poślizgu i zanurzenia się po kolana w otaczającej go wodzie (#facepalm...)

Spacerując po bocznych uliczkach Mandorii, trafimy również na kręcące się w zawrotnym tempie beczki, wielką zjeżdżalnię Barbakan z aż sześcioma torami, liczne punkty gastronomiczne i stoiska z wszelkiej maści pamiątkami. Jednym z największych atutów parku są w zamyśle jego twórców dwa sporych rozmiarów rollercoastery: Merkant oraz Mroczny Dwór. Ten pierwszy to najdłuższa tego typu kolejka, znajdująca się w zadaszonym pomieszczeniu - natomiast drugim podróżuje się w zupełnej ciemności, co gwarantuje jeszcze większe skoki adrenaliny. Po zakończonej przejażdżce Merkantem można wywołać sobie ekspresowe zdjęcia z trasy - ale w naszym przypadku Bąbel okazał się jedynym członkiem rodziny, który wyszedł na nich korzystnie i nie miał na twarzy wyrazu skrajnego przerażenia ;)

Kolorowe kamienice otaczające centralny plac Mandorii też kryją w sobie wiele niespodzianek. Jedna z nich okazała się bardzo interesującym małpim gajem, zwanym Ratuszem - gdzie zdecydowanie  nie zabrakło popularnych "kulek",najróżniejszych tajemniczych przejść i zakamarków, zakręconych zjeżdżalni czy też obrotowych elementów, ćwiczących zmysł równowagi. Przyznam zupełnie szczerze, że poszłam tam razem z Bąblem - w obawie o jego zagipsowaną rękę - ale bardzo szybko przestałam nadążać i pogubiłam się w tym figlorajowym labiryncie, w którym dzieci (dla odmiany) radziły sobie wręcz znakomicie ;)




Dla kogo jest Mandoria i czy warto wybrać się tam z dzieckiem?

Moim skromnym zdaniem wizyta w Mandorii będzie fantastycznym przeżyciem dla dzieci do 10. roku życia. Starsze pociechy mogą się tam nieco wynudzić, bo większość urządzeń (poza rollercoasterami i galeonem) porusza się w niezbyt zawrotnym tempie i raczej nie wywoła ekscytacji w nastolatkach, które zapewne już nie takie rzeczy widziały ;) Muszę też powiedzieć, że spora część atrakcji wydaje mi się dość mocno zainspirowana lubuskim Majalandem, w którym byliśmy dwa lata temu - ale z medialnych zapowiedzi inwestorów wynika, że Mandoria ma w planach prężny rozwój i sukcesywne poszerzanie swojej oferty również o niezadaszone, zewnętrzne rozrywki. (Poczekamy - zobaczymy :))

Jeśli chodzi o cenę biletów - bilet jednodniowy kosztuje 99 złotych niezależnie od wieku gości, ale dzieci do 85 centymetrów wzrostu wejdą do Mandorii bezpłatnie. Jeśli ktoś ma ochotę, można zrealizować tam również bon turystyczny - według ściśle określonej procedury, dostępnej na oficjalnej stronie parku.


 
Reasumując, Mandoria to miejsce z naprawdę dużym potencjałem - 
a zatem niecierpliwie czekamy na jego dalszą rozbudowę i na pewno jeszcze kiedyś się tam pojawimy.