poniedziałek, 26 września 2016

"Niezapominajek" - kolejny sympatyczny słoń w naszej książkowej kolekcji.

Jestem praktycznie pewna, że wszyscy znacie doskonale disneyowskiego słonika Dumbo, kraciastego Elmera czy też niebieskiego słonia Leona - bohatera książeczek, o których wspominałam już kiedyś w tym poście. Dzisiaj natomiast chciałam przedstawić Wam jeszcze jednego reprezentanta tego gatunku - być może nieco mniej popularnego i rozpoznawalnego dla małych czytelników, ale równie sympatycznego. 

Mam tu na myśli słonika Niezapominajka, 
którego przygody ukazały się nakładem Wydawnictwa Bis.


Książkowy Niezapominajek tak naprawdę ma na imię Monty. Jest słonikiem niesamowicie ciekawym świata i wszędobylskim - do tego stopnia, że pewnego dnia podczas podróży przez sawannę odłącza się od swojej mamy i reszty stada i nie może znaleźć do nich drogi powrotnej.


W tym czasie przeżywa wiele różnych perypetii, spotyka na swojej drodze inne zwierzęta i doświadcza niekiedy bardzo skrajnych emocji - począwszy od wielkiej tęsknoty i poczucia osamotnienia, aż po radość że znalezienia niebieskiego plastikowego wiaderka (które uznaje omyłkowo za niezapominajkę) oraz zdumienie zwyczajami niektórych nieznanych mu wcześniej gatunków.


Oprócz tego, że w trakcie swojej wędrówki dowiaduje się wielu ciekawych rzeczy o świecie zwierząt, poznaje reguły rządzące ich życiem oraz podgląda warunki, w jakich mieszkają flamingi, surykatki czy termity - spotkania te uświadamiają mu również, jakie jest znaczenie słów takich jak DOM, OPIEKA i BEZPIECZEŃSTWO (i słowa te, podobnie jak w moim poście, zostały zapisane wielką czcionką, dzięki czemu nie sposób ich przeoczyć i nie "wyłapać" przesłania, jakie niesie ze sobą książeczka).


Zakończenia tej historii oczywiście nie chciałabym Wam tutaj zdradzać - ale mogę napisać tyle, że bardzo mnie ona rozczuliła i nawet uroniłam kilka łez podczas jej czytania (choć na to akurat trzeba wziąć poprawkę - ponieważ należę do osób z oczami na zdecydowanie zbyt mokrym miejscu, które potrafią wzruszyć się nawet na reklamach karmy dla psów czy czegoś równie prozaicznego ;) )


Jeśli miałabym spojrzeć na książkę Micheala Broada oczami dziecka i wyciągnąć wnioski na podstawie reakcji Bąbla podczas jej przeglądania - na uwagę zasługują przede wszystkim piękne, barwne ilustracje, które właściwie opowiadają całą historię równie dobrze jak sam tekst i stanowią jego idealne uzupełnienie.


Dla mnie osobiście najważniejsze jest jednak właśnie to wspominane wcześniej, chwytające za serce przesłanie. Myślę, że jeszcze niejeden raz będziemy posiłkować się tą książeczką, kiedy Junior już podrośnie i zaczną się między nami rozmowy na bardzo ważne, wiadome tematy (również te okołoadopcyjne). I bardzo cieszę się, że trafiła do naszej biblioteczki kolejna piękna, ciepła historia, która będzie przypominała nam i naszemu synkowi o tym, co w życiu najważniejsze - i o czym absolutnie NIE WOLNO ZAPOMNIEĆ !
"Niezapominajek" 
Tekst i ilustracje: Michael Broad
stron: 32

piątek, 23 września 2016

Oddać do adopcji czy sięgnąć po wieszak? Oto jest pytanie na miarę XXI wieku!

Generalnie to, co wyprawia się teraz w Polsce (a zwłaszcza na naszych rodzimych sejmowych ławach i mównicach) brzydzi mnie i przeraża do tego stopnia, że mam ochotę spakować walizki i wyjechać stąd,  gdzie pieprz rośnie - chociażby do tych krajów rzekomo mniej cywilizowanych, w których jednak szanuje się ludzką (a więc również i kobiecą) wolność, prawo do samostanowienia i postępowania w zgodzie z własnym sumieniem. 

Właściwie to nie planowałam już zabierać głosu w sprawie aborcji, in vitro i całej reszty najbardziej aktualnych na chwilę obecną kwestii - bo ci, którzy czytają mnie już od dłuższego czasu doskonale wiedzą chyba, jakie jest moje stanowisko i zdanie na ten temat. 

Jednak postanowiłam zabrać głos w pewnej sprawie, która mnie i mojej rodziny bezpośrednio dotyczy. Mianowicie w sprawie adopcji, która nagle stała się dla niektórych idealnym pretekstem do szerzenia chorej ideologii, panaceum na problem niechcianych ciąż i bardzo akuratnym usprawiedliwieniem dla propagowania rozwiązań, które w moim odczuciu z ochroną życia nie mają tak naprawdę zbyt wiele wspólnego.

Foto: Internet

W ciągu kilku ostatnich dni wielokrotnie miałam okazję usłyszeć i przeczytać chyba najgłupsze słowa, z jakimi kiedykolwiek spotkałam się w odniesieniu do adopcji dziecka. W jednej z gorących dyskusji internetowych czytamy na przykład: 

"Zawsze można urodzić nieuleczalnie chore dziecko i oddać je do adopcji. 
Są przecież ludzie, którzy nie mogą mieć własnych i wzięliby do siebie nawet te chore(...)" 

Pomijam już fakt, że błędem jest posługiwanie się tutaj przykładami "nieuleczalnie chorego dziecka" jako dziecka z Zespołem Downa czy porażeniem mózgowym. Każdy rozsądny człowiek zdaje sobie sprawę, że nie o takie "nieuleczalne choroby" chodzi i to nie one będą owocem proponowanej nam przez środowiska pro-life ustawy. 

Mówimy tutaj raczej o dzieciach, które urodzą się bez mózgu czy bez innych najważniejszych organów - bez których prawdopodobnie i tak nie przeżyją na tyle długo, by móc znaleźć się w domu dziecka i doczekać tej postulowanej przez optymistów adopcji. 

Mówimy tu raczej o dzieciach, które skonają w wielkich męczarniach w ciągu kilku czy kilkunastu godzin po porodzie, na oczach własnych rodziców - w imię tej tak zwanej "dobrej zmiany", jaką niektórzy nasi posłowie chcą nam zafundować. 

No ale dobrze. Załóżmy, że takie dziecko jednak przeżyje, trafi do placówki i będzie przygotowywane do adopcji. Już oczami wyobraźni widzę, jak wszyscy tłumnie rzucają się, by zostać jego rodzicami! - zwłaszcza że aktualnie domy dziecka również pełne są maluszków nawet zupełnie zdrowych czy też o niewielkim stopniu zaawansowania jakiejś choroby, a jednak nikt jakoś specjalnie nie pali się do tego, żeby "uratować je przed okrutnym losem"...Nie pali się - bo nie ma takiego obowiązku, bo to jego osobista decyzja, bo nie każdy jest na to gotowy i ma do tego braku gotowości pełne prawo...

Czy naprawdę komuś się wydaje, że w przypadku dzieci "cudownie ocalonych przed aborcją" będzie inaczej? A może niech to właśnie osoby zrzeszone w środowiskach pro-life je zaadoptują - i zapewnią im profesjonalną opiekę medyczną oraz rehabilitację do końca ich życia, operując wyłącznie tymi śmiesznie niskimi świadczeniami opiekuńczymi, które przysługują na ten moment rodzicom wychowującym niepełnosprawne potomstwo? 

***

W innej debacie internautów znajdziemy również takie "kwiatki":

  "Jestem za zaostrzeniem ustawy antyaborcyjnej pod warunkiem, 
że procedury adopcyjne nie będą aż takie skomplikowane i wymagające". 

Już w momencie kiedy to czytam - wiem, że osoba wypowiadająca się w ten sposób o procedurach adopcyjnych, tak naprawdę nie ma nawet bladego pojęcia, jak te procedury w rzeczywistości wyglądają. 

Do adopcji potrzebujesz przede wszystkim głębokiego przekonania o słuszności swojej decyzji. Poza tym masz dostarczyć zdjęcie, odpis aktu małżeństwa, ksero PIT-u, kilka oświadczeń i zaświadczeń (między innymi od lekarza i pracodawcy), swój napisany samodzielnie życiorys...Jeśli dobrze się za to zabierzesz - zgromadzenie wszystkich dokumentów nie powinno zająć Ci dłużej niż 2-3 dni. Nie musisz być też Rockeffeler'em, mieszkać w kilkupoziomowej willi z basenem ani jeździć najnowszym modelem Lamborghini. Musisz natomiast przejść standardowe testy psychologiczne i warsztaty, które trwają niby "aż" 3 miesiące, ale w praktyce tygodniowo pochłaniają zaledwie około trzech godzin Twojego cennego czasu. 

Gdzie tu to rzekome "skomplikowanie" i zbyt wygórowane wymagania? Jeśli taka procedura faktycznie wystarczy, żeby Cię wystraszyć i zniechęcić - to co powiesz o wielopoziomowej rekrutacji na niektóre stanowiska w korpo? Nie bredź zatem! Procedura adopcyjna wprawdzie trochę trwa - ale nie jest niczym, czego nie byłby w stanie przejść przeciętny, zwykły, "szary" człowiek...Tak czy siak,  niektóre osoby nigdy do niej nie przystąpią - pomimo posiadania odpowiednich warunków i predyspozycji - bo mają przed tym po prostu najróżniejsze opory. I tyle.

***

Reasumując : jeżeli dla pewnych grup i środowisk możliwość adopcji dziecka ma być usprawiedliwieniem barbarzyńskich (wobec kobiet) decyzji, które właśnie ważą się na najwyższych szczeblach naszej władzy - to ja jako mama adopcyjna się na to nie zgadzam! 

Moim zdaniem nowy projekt ustawy absolutnie nie przyczyni się w żaden sposób do tego, by ludzie w Polsce chętniej i częściej adoptowali dzieci. To zupełnie błędny i niewłaściwy tok rozumowania! Przyczyni się natomiast do jeszcze większego "przeładowania" sierocińców - a z drugiej strony do wzrostu liczby aborcji nielegalnych, dokonywanych w szarej strefie lub metodami "chałupniczymi", przy pomocy tego symbolicznego już wieszaka...

Foto: Internet

wtorek, 20 września 2016

Zainspirowani jesienią.

Zależnie od poszczególnych etapów mojego życia, wrzesień kojarzył mi się kolejno z powrotem do szkoły po wakacjach, jesienną chandrą, wyjątkowo intensywnym okresem w pracy albo mężowskimi delegacjami, wskutek których na kilka dni w miesiącu popadałam w stan słomianego wdowieństwa. Generalnie - z niczym przyjemnym czy szczególnie optymistycznym...


Dopiero dwa lata temu wszystko się w tym temacie diametralnie zmieniło - od tamtej pory bowiem wrzesień to dla mnie TEN telefon z ośrodka adopcyjnego, pierwsze spotkanie z Bąblem, powierzenie pieczy przez sąd i wielka rewolucja w naszym życiu, określana przez niektórych mianem "rodzicielstwa" ;)


Dlatego też aktualnie mam do tego dziewiątego miesiąca w roku wielki sentyment - i pomimo krótszych dni, cieplejszych piżam oraz bardziej nieprzewidywalnej pogody staram się wyciskać z niego tyle, ile się da. 


Jeżeli będziecie kiedyś w naszych stronach i zobaczycie mamę z dzieckiem, już około 7 nad ranem taszczących ze sobą reklamówkę pełną liści,  kasztanów, szyszek, mchu, drzewnej kory i wszystkich innych "darów jesieni", jakie tylko wpadły im w ręce - bardzo prawdopodobne, że to będziemy właśnie my! ;)


Dlaczego? Bo wrzesień to również niewyczerpane źródło inspiracji do zabaw plastycznych ! Niemal codzienne idą w ruch farbki, kredki, plasteliny i wycinanki, które jakiś czas temu przytargał nam kurier w wielkiej paczce od Bambino - i obawiam się, że na jednej takiej przesyłce się nie skończy ;) 


Tak, tak...szabrujemy i tworzymy, ile wlezie! ;) Podbieramy ziemniaki z ogródka Bąblowej prababci, malujemy je plakatówkami, doklejamy papierowe skrzydełka i robimy z nich chociażby taką sympatyczną osę (oprócz niej znalazła się w naszych zbiorach jeszcze biedronka i stonka, jednak nie zdążyłam zrobić im zdjęć - ponieważ dość szybko zostały uśmiercone...nadmiarem Bąblowej miłości ;) )



Szyszki zamieniamy przy pomocy plasteliny w całą rodzinę kolczastych jeży, a potem sadzimy dla nich drzewa z kolorowych liści i pomalowanych farbkami rolek po papierze toaletowym (chociaż jeże i tak najbardziej lubią mieszkać na naszych kaloryferach, ustawiane tam przez Bąbla w równym rządku).





Powstają u nas również takie arcydzieła - pokolorowane przeze mnie, natomiast ozdobione i wyklejone naszymi wspólnymi, połączonymi siłami. Co ciekawe - szablony do nich stworzyłam jeszcze zanim Bąbelek pojawił się na świecie, żeby jakoś umilić sobie dłużący się niemiłosiernie czas oczekiwania :)




Mówiąc zupełnie szczerze, artystyczny zestaw od Bambino miał przynajmniej częściowo odczekać kilka miesięcy w Bąblowej szafce - w stanie nienaruszonym, by w przyszłym roku stanowić naszą wyprawkę do przedszkola. A tymczasem mamy już całe mnóstwo kolejnych pomysłów, jak go wykorzystać - więc na pewno za kilka dni znów przybędę tu do Was z następną porcją naszych inspiracji :)

poniedziałek, 19 września 2016

"Może nad morze - Spotkanie blogujących mam w Koszalinie" : ja pracuję, a mąż się w solance wyleguje ;)

Jeżeli czujecie się już trochę znużeni relacjami z tego typu "babskich spędów" -
obiecuję Wam, że to ostatnia...aż do końca października ;) 

"Może nad morze? - Spotkanie blogujących mam w Koszalinie" (niejako na przekór i wbrew swojej nazwie) odbyło się...w Mielnie - a konkretnie w tamtejszym Hotelu Medical SPA Unitral. Przybytkowi temu ewidentnie bardzo zależy na tym, by być postrzeganym jako miejsce otwarte wobec rodzin z dziećmi. Mają tam salę z kulkami i zjeżdżalniami, a także placyk zabaw i basen solankowy utrzymany w klimatach Morza Martwego - który otwiera swoje podwoje również dla maluchów, w ramach pakietu "Rodzinne SPA".


Tym bardziej dziwi mnie, że nie odnotowałam tam obecności zbyt wielu maluszków, poza pociechami kilku zaprzyjaźnionych blogerek. W pewnym momencie odniosłam wręcz wrażenie, że tak naprawdę znajdujemy się w jakimś sanatorium czy uzdrowisku przeznaczonym wyłącznie dla seniorów - ale być może dlatego, że rok szkolny jest już w toku, więc dzieci i ich rodziców pochłonęła przede wszystkim edukacja. Ja w każdym razie bardzo chętnie bym naszego Bąbla do Hotelu Unitral zabrała - ponieważ już na pierwszy rzut oka widać, że jest to miejsce bardzo przyjazne dziecku i dokładające wszelkich starań, by również najmłodsi goście czuli się tam w pełni komfortowo. 


Mogę za to z czystym sumieniem napisać, że przygotowany na spotkanie catering był bardzo smaczny, hotelowy obiad kojarzył mi się z domowym, natomiast pierniczki od cukierni  "Lukrecja" i tort upieczony specjalnie na tę okazję przez pracowników Park Caffe z Koszalina to już była prawdziwa eksplozja smaku :)




Organizatorki spotkania - Monika z bloga Konfabuła.pl i Milena z Cytryniaków -
zadbały przede wszystkim o wysoki poziom merytoryczny prowadzonych prelekcji i warsztatów. 

Na pierwszy ogień poszła Agata Ossowska z portalu internetowego Happy Koszalin, która jako doświadczona dziennikarka opowiedziała nam o tym, gdzie poszukiwać inspiracji do tworzenia nowych tekstów - oraz jakich narzędzi można w tym celu używać. Muszę przyznać, że spora część tych informacji była dla mnie zupełną nowością - ponieważ do tej pory pisałam głównie pod wpływem tak zwanej weny i nie sądziłam nawet, że istnieje aż tyle różnych genialnych generatorów i programów, które potrafią tak znacząco tę wenę wesprzeć i ją "podkręcić" ;)



Potem Agnieszka Marczak - profesjonalny coach i twórczyni autorskiego programu Mama Time Coaching - poprowadziła swój wielowątkowy wykład na temat szeroko pojętej motywacji, podzielności uwagi i wszystkich czynników, które mogą tę uwagę rozpraszać oraz oddalać nas od osiągnięcia upragnionego celu.


Na zakończenie natomiast Magdalena Mokracka opowiedziała o swojej wielkiej życiowej pasji, jaką jest fotografia - i dała nam całą garść naprawdę cennych wskazówek odnośnie tego, w jaki sposób robić zdjęcia portretowe, plenerowe oraz produktowe, by były one po prostu dobre i stanowiły spójną całość z tekstem, który mają ilustrować. 


W międzyczasie miałyśmy okazję nieco bliżej się poznać, opowiedzieć w kilku zdaniach o sobie i swoich blogach oraz powymieniać się przeczytanymi wcześniej książkami.  Po zakończeniu części oficjalnej odbyła się natomiast licytacja przedmiotów, z której dochód przeznaczony został w całości na wsparcie podopiecznych Stowarzyszenia Mama w Mieście Koszalin - a konkretnie na rzecz Zachodniopomorskiego Hospicjum dla Dzieci i Dorosłych.


Muszę przyznać, że w jednej kwestii odczuwam maleńki niedosyt - ponieważ w natłoku innych zajęć nie udało mi się porozmawiać osobiście ze wszystkimi obecnymi dziewczynami. Mimo to wciąż jestem zdania, że warto w tego typu spotkaniach uczestniczyć - bo już dawno żadne warsztaty nie dały mi tyle motywacji i inspiracji i nie sprawiły, że znacząco zmieniłam swój punkt widzenia na pewne sprawy, z blogowaniem włącznie. 

Po całym evencie natomiast byłam już na tyle zmęczona, że ostatecznie nie skorzystałam też z ofiarowanego nam przez Unitral vouchera na basen  - ale Bąblowy Tato dzielnie reprezentował tam naszą rodzinę i z tego co widziałam, był bardzo zadowolony :)


Oczywiście jest jeszcze jeden istotny element takich spotkań, bez którego żadne z nich nie miałoby szans się odbyć - 
i są to sponsorzy, których pełną listę można znaleźć poniżej. 

Marki A-Derma, Ducray, Ziołolek i Wax Pillomax sprezentowały nam swoje kosmetyki. Od LashVolution otrzymałyśmy specjalistyczne serum pobudzające wzrost rzęs (na które zresztą sama już od dłuższego czasu się "czaiłam"). Od Wydawnictwa Niko Bąbelek dostał świetną ścieralną książeczkę wielokrotnego użytku ćwiczącą małe rączki pod kątem robienia szlaczków, natomiast do mojej biblioteczki trafiły książki Wydawnictwa Oficynka. Smart Eco Wash zaopatrzyli nas w specjalne chusteczki i środki do prania "wyłapujące" kolory - które na pewno bardzo mi się przydadzą, biorąc pod uwagę ilość prań robionych przeze mnie w ciągu jednego tygodnia ;) Oprócz tego wśród firm wspierających spotkanie znalazł się m.in. Socatots, organizujący zajęcia sportowe dla dzieci na terenie całej Polski.


Najbardziej jednak cieszę się właśnie z rzeczy, które udało mi się wylicytować - a mianowicie z takich uroczych rajstopek dla Bąbla od Patuni i folkowej biżuterii, wykonanej przez samą Matkę na Szczycie (która jak zwykle idealnie trafia w mój gust!) :) 



Medical SPA Unitral w Mielnie I PharmaNord I Sensus I Anna Sakowicz i Wydawnictwo Szara Godzina I Kamil Bąbel I Wydawnictwo Lingo I Agnieszka Kaluga (Zorkownia) I Wydawnictwo Oficynka I Resibo I Novae Res - Wydawnictwo Innowacyjne I Wydawnictwo NIKO I Ducray Polska I A-Derma naturalnie zdrowa skóra I Lady Comp Polska I TWIN Caps I Patuni I Sangotrade I Towary Niezwykłe I Lexie's Art I Nu Vision I Malinova Anielova I Esse - torby & druk I Sylveco - naturalne kosmetyki I Anna Mularczyk-Meyer - Prosty Blog I Urkye I Ambasada Piękna I Vifon Polska I Hanami i Magdalena Tomaszewska-Bolałek I Socatots Koszalin I LashVolution I GardenPharm - Siłami Natury I Samodobro I Lukrecja. Pierniki na każdą okazję I Włos poleca WAX Pilomax I Smart Eco Wash I UniGel I Marie Zelie I Topgal I Ziołolek I Mielno I Katarzyna Sokół I Artepoint.pl I Artofis I Pompony Tiulowe Emamo I Park Caffe I LoopsyLand I Katarzyna Targosz I Drewniany Ogród 

Patronat medialny: 


piątek, 16 września 2016

Chwilo, trwaj! - czyli kilka magicznych miejsc, gdzie faktycznie można czas zatrzymać.

Jesień w tym roku wyjątkowo nas rozpieszcza słońcem i piękną pogodą - ale wcale nie zmienia to faktu, że lubię sobie powspominać i wracać myślami do miejsc, które udało nam się odwiedzić podczas minionych wakacji. Dzisiaj będzie o kilku najbardziej magicznych, klimatycznych i przez nas ulubionych - w których choć na chwilę zapomina się o problemach i człowiek faktycznie ma ochotę wrzasnąć na całe gardło to tytułowe "Chwilo, trwaj!" :)

ZAMEK GRODNO I JEZIORO LUBACHOWSKIE (BYSTRZYCKIE)

To chyba jeden z najbardziej malowniczo położonych zamków na Dolnym Śląsku - wzniesiony został na szczycie wzgórza Choina, natomiast z jego wieży rozciąga się widok na leżący nieopodal zbiornik zaporowy oraz stalowy wiszący most.


Do zamku prowadzi dość stroma i kamienista ścieżka przez las, więc z Bąblem co jakiś czas musieliśmy robić sobie króciutkie postoje - ten uchwycony na fotografii spędziliśmy akurat na podziwianiu słojów leżących przy drodze drzew :)
 

Bardzo często odbywają się na zamku zjazdy i turnieje rycerskie. Działa tam nawet coś w rodzaju bractwa, które organizuje pokazy walk i rzemiosła oraz coroczne Jarmarki Średniowieczne - gdzie obejrzeć można rekonstrukcje znanych bitew, skosztować rycerskich specjałów, kupić najróżniejsze pamiątki, ozdoby, a nawet elementy uzbrojenia.
   

Jeżeli któryś z członków rodziny okaże się nieco niesubordynowany - zawsze możemy zastosować wobec niego jedno z dostępnych tam narzędzi tortur - na przykład zakuć go w dyby albo zamknąć w widocznej na zdjęciu "żelaznej dziewicy" ;)




Po zwiedzaniu zamku zdecydowanie warto wybrać się nad wspomniane wcześniej jezioro, nad którym można spędzić czas już trochę bardziej leniwie: popływać statkiem, łódką, rowerkiem wodnym albo po prostu posiedzieć sobie na plaży.  Woda - wyjątkowo czysta, bez glonów i innych tego typu "niespodzianek".


SZCZAWNO ZDRÓJ

Typowo uzdrowiskowa, spokojna miejscowość w Sudetach - gdzie wciąż można zjeść obiad w nieco zapomnianych już barach mlecznych, jednym z najczęstszych widoków są spacerujący w grupach starsi kuracjusze, a główny deptak wygląda zupełnie jak kadr wycięty z jakiegoś filmu z minionej  epoki.



W pierwszej kolejności warto wybrać się do tamtejszego Parku Szwedzkiego - bardzo rozległego, pełnego fontann, spacerowych ścieżek, kaczek do karmienia i kamiennych tarasów widokowych. Z kolei dla dzieci największą atrakcją będzie w nim pewnie duży plac zabaw, którego i my nie mogliśmy oczywiście ominąć obojętnie, bez zrobienia na nim (w papierowych kubkach po kawie) przynajmniej kilku piaskowych babek ;)



Na ulicach można spotkać również takie widoki - dzięki którym odnosi się jeszcze bardziej pogłębione wrażenie, że czas stanął tam w miejscu albo przynajmniej płynie sobie zdecydowanie wolniejszym rytmem. Jak widać, Bąbel wpatrywał się w ten barwny korowód niczym urzeczony i po prostu nie mógł oderwać wzroku od takiego niecodziennego obrazka :)



W Parku Zdrojowym polecam natomiast przynajmniej zerknąć do tamtejszego Teatru im. Henryka Wieniawskiego, a z karty dań Restauracji "Bohema" spróbować sernika na ciepło z wiśniami i czekoladą (przyznaję bez bicia - wzięłam sobie dokładkę i nadal miałam ochotę na więcej ;) )


PARK WROCŁAWSKI W LUBINIE

To miejsce bardzo często przypomina nam, że wcale nie trzeba wybierać się gdzieś niesamowicie daleko, żeby zapewnić sobie chwilę wytchnienia, a dziecku - cały dzień atrakcji i wrażeń na świeżym powietrzu. 


Przede wszystkim - mamy tu mnóstwo ptasich wolier i zagród ze zwierzętami. W przypadku Bąbla największym powodzeniem cieszą się te dwa sympatyczne osiołki, małe świnki maskowe (których niestety nie pokażę Wam na zdjęciu, bo akurat podczas naszej ostatniej wizyty poszły już spać :) ) i kozy, które biegają sobie swobodnie po specjalnie wydzielonym terenie, a dzieci mogą do nich podchodzić, głaskać albo karmić je trawką. 



Młody bardzo lubi również tamtejszy staw i pływające po nim łabędzie - wobec których mimo wszystko wolimy trzymać się na bezpieczny dystans, bo już niejednokrotnie na nas nasyczały, kiedy zdarzyło nam się za bardzo do nich zbliżyć ;)



Oprócz tego - dinozaury ! Wprawdzie nie poruszają się one ani nie ryczą jak te, które oglądaliśmy podczas naszej wakacyjnej wyprawy do "Zatorlandu" - jednak trzeba przyznać, że stanowią naprawdę niecodzienny widok w samym centrum miasta, w sąsiedztwie Castoramy, Tesco i galerii handlowych ;)

  
OGRODY HORTULUS W DOBRZYCY 

Miejsce, o którym dowiedzieliśmy się zupełnym przypadkiem z jakiegoś ulicznego plakatu, podczas naszego pobytu nad morzem - i wydało nam się na tyle interesujące, że postanowiliśmy nieznacznie zboczyć z głównej trasy, żeby je zobaczyć. 


Ponad 4 hektary pięknych, zielonych terenów - na których zgromadzono około 6 tysięcy gatunków i odmian roślin, skomponowanych w aż 28 różnych ogrodach tematycznych ! O ile na co dzień nie jestem wielką fanką ogrodnictwa (niczego nie sieję, nie sadzę, nie plewię i nie mam swojego własnego warzywnika ani nawet jednej kwiatowej rabatki), o tyle stamtąd mogłabym nie wychodzić całymi godzinami - i wracać codziennie...gdybyśmy tylko nie mieli aż tak daleko ! 

  


Wszystko to na tyle odrealnione, że można poczuć się przez chwilę jak Alicja w Krainie Czarów - znaleźć ogromne butelki szampana rosnące na trawniku niczym drzewa, odmierzać swój czas przy pomocy utworzonego z roślin olbrzymiego zegara, przysiąść na ławce obok skrzata, czarownicy czy innej bajkowej postaci i być we wszystkich czterech porach roku jednocześnie, odwiedzając poszczególne chatki i ogrody, jednoznacznie kojarzące się z każdą z nich.



Można też wejść na wysoką na 19 metrów wieżę widokową, której konstrukcja zainspirowana została kształtem nici DNA - i przy dobrej widoczności podziwiać stamtąd nie tylko największy na świecie labirynt grabowy, ale również znajdujące się w oddali morze i panoramę Koszalina. (Osobiście jednak polecam tę opcję jedynie osobom o mocnych nerwach, które nie mają lęku wysokości - ponieważ wieżę może rozbujać z łatwością nawet niezbyt silny podmuch wiatru. Sama w takich momentach marzyłam tylko o tym, żeby jak najszybciej stamtąd zejść i poczuć twardy grunt pod stopami ;) )



Jeżeli też macie takie miejsca (a jestem przekonana, że macie! :) ) -
wrzucajcie swoje propozycje w komentarzach, może i tam się kiedyś wybierzemy ;)