poniedziałek, 25 stycznia 2016

W wiecznym oddaleniu - czy małżeństwo na odległość ma jakikolwiek sens?

Marta i Krzysiek są małżeństwem z 8-letnim stażem. Mają dwóch synów w wieku 4 i 6 lat. Ona nie pracuje zawodowo, zajmuje się dziećmi i domem (choć - jak wiadomo - to również ciężka i bardzo wymagająca praca). On wyjeżdża za granicę na trzy tygodnie, a potem wraca do kraju na tydzień - i to jest jedyny tydzień w miesiącu, który spędza fizycznie z żoną i dziećmi. (Nie w całości, ponieważ  nadrabia w tym czasie również zaległości towarzyskie, umawia się z kolegami na piwo, jeździ na mecze i grzebie przy swoim u k o c h a n y m motorze.)

Wyobrażacie sobie taki układ? 
Ja ABSOLUTNIE NIE !


Rozumiem, że czasami sytuacja finansowa zmusza nas do dokonywania tego typu wyborów. A czasami po prostu przyzwyczailiśmy się już do pewnego poziomu życia i bardzo trudno nam z niektórych rzeczy zrezygnować. Krzysiek pewnie nie znalazłby w Polsce równie dobrze płatnej pracy. Pewnie nie mogliby pozwolić sobie na nowy samochód prosto z salonu, na egzotyczne wakacje w modnych kurortach, na pobyty w horrendalnie drogim SPA kilka razy w roku. Sami często się do tego przyznawali w rozmowach z nami - i choć już kilkukrotnie planowali nieco zacisnąć pasa, ostatecznie niewiele im z tego wychodziło.
 
Od czasu do czasu spacerując z Bąblem spotykam Martę i jej chłopaków - w parku, na zakupach czy na placu zabaw. Nie planujemy tego i nigdy się nie umawiamy - po prostu zupełnie przypadkiem znajdujemy się w tym samym miejscu, o tej samej porze. Patrząc na nią i słuchając tego, co mówi - widzę osobę przygnębioną i nieszczęśliwą. Tak naprawdę to widzę samotną matkę, która męża ma tylko na papierze - a jedynym śladem po nim przez te trzy "zagraniczne" tygodnie jest obrączka na placu i SMS-y zapisane w pamięci telefonu. 

 
Zastanawiam się, co myślą o tym ich dzieci. Że tęsknią - to raczej pewne.  Mój tato też przez jakiś czas pracował w ten sposób, kiedy w domu się nie przelewało - i pamiętam, że zawsze towarzyszyła mi straszna tęsknota i zazdrość wobec koleżanek, które swoich tatusiów miały tuż obok, na wyciągnięcie ręki. 

Zastanawiam się też, czy wszystkie drogie zabawki, wypasione wczasy, niesamowite podróże, wizyty w Disneylandzie i innych wspaniałych miejscach są w stanie wynagrodzić dzieciom brak ojca w domu?  A te odnowy biologiczne, kiecki od projektantów, torebki kupowane za równowartość całej mojej dotychczasowej pensji - czy są w stanie wynagrodzić żonie brak męża, jego wsparcia, zaangażowania i pomocy w wychowywaniu dzieci?

Ja swojemu Małżowi postawiłam sprawę jasno. Maksymalnie trzy zagraniczne delegacje w ciągu miesiąca (krótkie, jedno- lub dwudniowe, takie na zasadzie "tam i z powrotem"). I nawet te trzy czasami bardzo mocno mi doskwierają - nie mam z kim pogadać, nie mam do kogo się przytulić, nie mam komu opowiedzieć o Bąblowych wyczynach, zebranych i zapamiętanych z całego dnia...

Moglibyśmy jeździć starym Fiatem, każde wakacje spędzać nad położonym 30 kilometrów od nas jeziorem, w ubrania zaopatrywać się wyłącznie w szmateksach (co, notabene, bardzo mi odpowiada) - ale na dziecko zdecydowaliśmy się WSPÓLNIE, RAZEM, WE DWOJE - i oczywiste dla nas jest, że WSPÓLNIE, RAZEM i WE DWOJE będziemy uczestniczyć w jego życiu i towarzyszyć mu we wszystkich najważniejszych momentach. (A nie że tatusia będzie Bąbel oglądał np. tylko przy okazji rodzinnych wideokonferencji na Skypie).


A co Wy sądzicie na ten temat?

Dopuszczacie możliwość takiego małżeństwa na odległość, 
czy też jest to dla Was zupełnie nie do pomyślenia? 

P.S. Oczywiście czasami bywa i tak, że niektórzy mieszkają ze sobą i spędzają wspólnie każdy dzień, a są bardziej od siebie oddaleni niż ci, których dzielą tysiące kilometrów... 

51 komentarzy:

  1. Co kraj to obyczaj:) Myślę, że każdy powinien tak układać swoje życie, żeby to jemu i bliskim odpowiadało. Nawet jeśli nie mieści się to w ogólnie przyjętych normach, czy zwyczajach. To co dla jednych wydaje się niedopuszczalne, dla innych będzie tak naturalne (i potrzebne) jak powietrze.
    Też mam przyjaciół, którzy żyli w taki sposób przez wiele lat. W międzyczasie zarobili na mieszkanie, przeprowadzkę do większego miasta, samochód i zagraniczne podróże. Bywało trudno, to fakt. Widziałam nie raz moją przyjaciółkę zrezygnowaną i smutną. Nasz przyjaciel też wcale nie tryskał energią każdego dnia. Ale teraz żyją sobie wygodnie, spełnili swoje marzenia, czerpią z życia garściami i śmieją się każdego dnia. Widać ta rozłąka była im potrzebna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie - każdy sam wybiera, co jest dla niego najważniejsze, jakim wartościom w życiu hołduje,co jest jego priorytetem na dany moment. Każdy ma dowolność w tym temacie i wspólnie z małżonkiem czy partnerem sam sobie te normy wyznacza.

      Mówię tylko, że ja bym tak nie umiała. Chcę móc polegać na moim Mężu i mieć w nim oparcie nie tylko od święta - i nie tylko za pośrednictwem komunikatorów internetowych. Nawet gdybyśmy nie mieli dziecka, związek na odległość byłby dla mnie ostatecznością i musiałoby wynikać to naprawdę z jakichś bardzo istotnych pobudek - i oczywiście mieć pewne ograniczone ramy czasowe, bo całe życie w ten sposób to chyba jakieś nieporozumienie. Nie po to decydowałam się na małżeństwo, by nadal wieść życie singla, nieprawdaż? :)

      A przy dziecku sytuacja staje się jeszcze bardziej problematyczna i skomplikowana, bo w jaki sposób ma ono nawiązać relacje z ojcem, którego ciągle nie ma w domu? Jednak optymalna sytuacja to taka, kiedy dziecko ma w miarę stały kontakt z obojgiem rodziców - a nie tylko kontakt "z doskoku", który tatuś próbuje zrekompensować kolejnym przywiezionym z podróży gadżetem...

      Usuń
    2. Rozumiem Twoją perspektywę. Sama też wolałabym być razem z mężem. Ale życie pisze różne scenariusze i widzę, że te różne scenariusze się często sprawdzają. Są tacy, którzy cenią sobie przestrzeń, są też tacy, którzy chcą być blisko, ale warunki bytowe zmuszają ich do rozłąki, jest też pewnie cała masa innych sytuacji... Jestem w stanie zrozumieć perspektywę osób, które decydują się na taką formułę związku. Jednym to wychodzi, innym nie. Jednym lepiej innym gorzej. Zwykle dopiero po latach można ocenić konsekwencje. Myślę, że najwięcej zależy od dojrzałości osób, które się na to decydują. Przy dobrej logistyce, zaangażowaniu, miłości i odpowiedzialności za drugą osobę/rodzinę, myślę że można to tak zorganizować, żeby zalety dla każdej z osób przeważały nad minusami.

      Usuń
    3. Jednak zalet dla dziecka w takim rozwiązaniu nie widzę, a przecież i z jego perspektywy trzeba na wszystko spojrzeć. (No chyba że rodzic przebywający na wyjeździe to osoba mocno toksyczna i dysfunkcyjna, która zatruwa dziecku i żonie życie, źle ich traktuje i wprowadza bardzo niezdrową atmosferę - ale z takim osobnikiem chyba w ogóle nie warto kontynuować związku). Oczywiście, że życie pisze najróżniejsze scenariusze - i być może i my staniemy kiedyś przed takim dylematem, nie wykluczam tego. Ale wiem, że będziemy starali się zrobić wszystko, by tego typu rozwiązania uniknąć - nam osobiście na pewno nie wyszłoby to na dobre.

      Usuń
  2. Moja kuzynka w taki sposób żyje. Dwójka dzieci z przypadku. Jedno po miesiącu znajomości. Drugie tuż zaraz po pierwszym...dzieci były maleńkie a on zaczął wyjeżdżać. Ja nie mogłabym tak żyć. Wiem co to odległość, bo z mężem przed ślubem dzieliło nas prawie 400km. Teraz jak wyjeżdża, to raczej na krótko. Że na noc jest w domu. Ale zdarzały sie delegacje. Łatwe to nie było. A moja kuzynka? Męża nie ma 3tyg w mcu, dzieci w szkole, a ona ma luz. Koleżanki, towarzystwo..jednak aż tak dobrze im się nie powodzi. Jednak stać ich było na duże 4 pok.mieszkanie, stać ich by to utrzymać i mieć dwoje dzieci. Ja również wolałabym mieć skromne życie, ale razem z mężem. Jednak każdy żyje jak mu wygodniej..:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli komuś taki stan rzeczy pasuje, to OK. My z Mężem też czasami potrzebujemy się od siebie odseparować, odpocząć, dać sobie chwilę wytchnienia. Czasami przesyt jest niepożądany, bo przebywając ze sobą non stop zaczynamy skakać sobie do gardeł ;) Ale na dłuższą metę taki związek by nam na pewno nie odpowiadał - niejednokrotnie na ten temat dyskutowaliśmy i dochodziliśmy zawsze do wspólnego, identycznego wniosku. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy potrzebujemy właśnie "luzu", czy drugiej osoby u swojego boku :)

      Usuń
  3. Ja też sobie nie wyobrażam i na pewno żadne pieniądze na tym świecie nie sprawią, że będę tak żyć:) P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie oszukujmy się - pieniądze są potrzebne :) Można dzięki nim godnie żyć, realizować swoje pasje, spełniać marzenia, mieć dostęp chociażby do lepszej opieki zdrowotnej czy edukacji. Ale moim zdaniem nie ma sensu dążenie do posiadania ich w nadmiarze, jeśli robi się to kosztem swojego związku i rodziny. We wszystkim trzeba zachować odpowiedni balans.

      Usuń
    2. dokładnie tak:)) P.

      Usuń
  4. My już trochę tak żyliśmy. M. dwa tygodnie w domu, a dwa tygodnie w Niemczech na delegacji. Potem niby nie wyjeżdżał, ale wstawał do pracy o 4 rano a wracał o 21 do domu - dojeżdżał do roboty 130 km w jedną stronę. I w sumie tak się czułam jakbym mieszkała sama przez tydzień ;-0 Nie mieliśmy wtedy dzieci, więc jakoś daliśmy radę. Ale nie było to dla nas komfortowa sytuacja - mąż chcąc nie chcąc traktował dom jak hotel, ja sama ogarniałam zakupy, sprzątanie, rachunki itp. Na szczęście udało się to zmienić. Teraz kiedy mamy Hanię też nie wyobrażam sobie żeby M. opuszczał nas na długo. Potrzebuję jego wsparcia, towarzystwa, - brak dziadków w pobliżu też ma na to wpływ. Poza tym gdyby sytuacja tego wymagała to pewnie zdecydowalibyśmy się wszyscy wyjechać, a nie tylko sam M.
    U nas oa gdy pytaliśmy o to kto ostatnio nie dostał kwalifikacji to pani powiedziała, że jedno małżeństwo, gdzie facet jeździł jako zawodowy kierowca, i nie chciał aby żonie się nudziło więc pomyśleli o adopcji!. Ponoć właśnie to, że faceta nie było w domu i trudno byłoby mu nawiązać relację z dzieckiem spowodowało, że nie otrzymali kwalifikacji...
    Abstrahując już od powodów to podziwiam kobiety,które same potrafią ogarnąć dzieci, szarą rzeczywistość, chodzić do pracy, dbać o dom. Ja chyba nie nadaje się na "słomianą wdowę";-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, pojawienie się dziecka bardzo dużo zmienia. Cieszę się, że sytuacja u Was została opanowana :) Gdybyśmy zostali postawieni przed taką decyzją, pewnie też zdecydowalibyśmy się wyjechać wspólnie - choć generalnie perspektywa emigracji nas nie pociąga, bo wcale nie jest powiedziane, że tam byłoby "lepiej" (o czym niejednokrotnie się przekonałam, patrząc na niektórych znajomych, wracających z zagranicy z podkulonym ogonem).

      A motywacja tych ludzi do adopcji to już jakaś porażka - niech kupi żonie psa, jeśli jest jej nudno samej...Kurcze, dziecko to nie sposób na zabicie nudy (zresztą pies też nie) !

      Usuń
  5. O, P.S to jakby o mnie.
    Co do tego modelu- nie, nie i jeszcze raz nie. Za żadną cenę i za żadne skarby. Ani za kosmetyczkę raz w tygodniu, ani za wypasione zabawki i gadżety dla dzieci. Nie napiszę co czują dzieci w takim układzie bo nie wiem (chociaż nie- w sumie mogę coś napisać, ale to za chwilę) ale wiem co ja o tym myślę- za cholerę taki układ by mi nie odpowiadał. Mnie- mamie Marcie. Pomijając, że nie nadaję się do takiego życia od strony emocjonalnej (bo to co jest teraz w moim małżeństwie, to inna bajka), to od fizycznej również nie. Nasza decyzja o dzieciach była wspólna i jasne dla mnie było, że nie tylko ja Je mam. W związku z tym mąż od noworodka kąpał i przewijał, umiał się Nimi zająć, kiedy była taka potrzeba. To jest dla mnie tak naturalne, tak oczywiste, że aż mi się czasem nie chce wierzyć, że są związki, gdzie jest inaczej. Jasne, że zdarzały i zdarzają Mu się wpadki. Teraz może już mniej, bo w końcu dwójkę ze mną odchował, ale miewał dość beztroskie podejście do tematu... Na szczęście- słucha uwag (nie nagonki, tylko podpowiedzi, nakierowania)i wdraża je w życie.

    W listopadzie staliśmy przed takim wyborem i mimo, że jest tak, jak jest to powiedziałam kategoryczne nie i nie żałuję. Ja może nie mam męża, ale dzieci mają ojca. To naprawdę ważne.

    A teraz od innej strony. Kiedyś teściowie zarzucili mojemu mężowi, że On nic nie docenia, a przecież miał wszystko, bo tata (teść) pracował za granicą. Na co mój mąż, w domu, mnie (bo przecież nie przy rodzicach, takie ma jaja...) powiedział, że tak, owszem- miał wszystko, ale... ojca nigdy nie było. Chciałoby się napisać- najczęściej jest tak, że coś, kosztem czegoś. Z drugiej strony, mimo, że teściów moich całym sercem nie znoszę, to właśnie wtedy... jakoś inaczej na nich spojrzałam. Przez krótką chwilę, oczywiście :) Bo czy nie jest tak, że tak naprawdę zawsze chcemy najlepiej dla dzieci, a to jak One nas później ocenią to już jednej Pan Bóg wie?? B kiedy mój mąż dostawał te wszystkie super sprzęty, o których rówieśnicy mogli marzyć, nie był już maluchem, nie był nawet w podstawówce chyba. Pytałam- nigdy nie powiedział ojcu/matce- nie, nie chcę tego i tego, chcę, żeby tata pracował na miejscu. I skąd taki ojciec, czy matka mogą wiedzieć, że potem facet się obudzi, jaki On był całe dzieciństwo nieszczęśliwy? Mam nadzieję, że jasno to wszystko opisałam, bo się spieszę :) Różnie może wyjść.
    W każdym razie, chodzi mi o to, że niezbadane są wyroki naszych dzieci... Zawsze możemy tylko gdybać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo jasno opisałaś, Martuś - wiem, o co ci chodzi. Czasami faktycznie tak jest, że dziecko będzie narzekało w drugą stronę - że rodzice nie mogli sobie na coś pozwolić, że brakowało kasy, że koledzy w szkole mieli wszystko, czego zapragnęli, a ono musiało się jakimiś skromnymi "ochłapami" zadowolić. Dobrze powiedziane: niezbadane są wyroki - i Boskie, i tego naszego małego Człowieka. Jakby spojrzeć na to w ten sposób, to chyba nie ma dziecka, które nie miałoby do swoich rodziców jakichś pretensji. Jednak mimo wszystko uważam, że więcej miałabym sobie do wyrzucenia, gdybyśmy z Małżem zdecydowali się na taki "odległościowy" model i gdyby nie było nas OBOJGA przy Bąblu wtedy, kiedy bylibyśmy mu potrzebni - a myślę, że chłopcy jeszcze bardziej takiego męskiego wzorca łakną.

      I mnie ciężko wyobrazić sobie funkcjonowanie rodziny, w której tylko kobieta dba o dzieci, pielęgnuje je, kąpie, karmi, zmienia pieluchy...Dla nas od samego początku jasne było, że oboje będziemy się takimi rzeczami zajmować, bo to NASZE dziecko, a nie tylko MOJE. M. jedynie za ubieraniem Młodego nie przepada (to efekt traumy, której nabawił się jakoś w piątym miesiącu, kiedy to próbował założyć Bąblowi za małego już bodziaka, a ten wpadł w mega histerię)- ale i to zrobi, jeśli trzeba ;)

      Usuń
    2. Modelu, w którym nie ma przy dziecku i mamy i taty, to już w ogóle nie jestem sobie w stanie wyobrazić :) A przecież pewnie i takie rodziny się zdarzają, gdy na przykład obie strony chcą być aktywne zawodowo, a praca wymaga od nich częstych wyjazdów itd. Z tymi wyrokami to jasne, ale powiem Ci, że trochę mnie to i dołuje i przeraża jednocześnie... Czasami sobie myślę, jak to będzie, jeśli Eliza albo Lila staną przede mną i powiedzą- to i to zrobiłaś źle, bo przez to, to i to na przykład... Sama mam fantastyczną mamę, wręcz fenomenalną ale... nie, Ona nie zrobiła teoretycznie niczego źle... Tyle, że Jej postawy w niewerbalny sposób przełożyły się na moje i... czasem to odczuwam.

      Usuń
    3. Ciężki to temat, chyba dla każdego rodzica.Chociaż nie, nie dla każdego - moi rodzice jakby wyparli wszystkie błędy, które popełnili w naszym dzieciństwie i młodości i kompletnie spływają po nich wszelkie ewentualne pretensje czy zarzuty z naszej strony (których w tym momencie już nie boimy się z siostrą głośno i wyraźnie artykułować). Zawsze tłumaczą się swoją kiepską pamięcią i udają wielce zdziwionych - na zasadzie "to coś takiego w ogóle miało miejsce?!" Tak najwygodniej przecież, a oni prędzej by zjedli zupę widelcem niż przyznali się do swoich porażek wychowawczych...

      Usuń
  6. W pierwszej chwili chciałam napisać, że absolutnie u nas nie zdałoby to egzaminu, ale po chwili przyszło mi do głowy, że nie znasz dnia ani godziny, nie wiadomo, co przyszłość przyniesie. Myślę jednak, że taka opcja wchodziłaby w grę tylko wówczas, kiedy faktycznie plusy mocno przeważyłyby nad minusami - to znaczy, gdyby od tego zależał nasz byt, bo wiadomo, że dzieci same się nie wychowają, a pieniądze same nie zarobią. Ale na pewno nie poszlibyśmy na taki układ dla własnego finansowego "luksusu", raczej dla finansowego przeżycia. I jestem pewna, że taką rozłąkę mocno byśmy odczuli. Nie wspominając już o dzieciach. Uff, jak się cieszę, że na tej emigracji jesteśmy razem!:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, nie jesteśmy w stanie wszystkich ewentualności z góry przewidzieć i "wygdybać", do czego nas życie przymusi. Jednak możemy sobie założyć, że najpierw spróbujemy wykorzystać wszystkie inne opcje, spróbować wszelkich alternatywnych rozwiązań, a na to ostateczne zdecydujemy się jedynie wtedy, kiedy już naprawdę nie będziemy widzieli dla siebie innego "ratunku". I właśnie takie mamy podejście na przyszłość, gdyby nam się ewentualnie noga finansowo powinęła. Dobrze, że na emigracji możecie się wszyscy sobą cieszyć :) Tęsknota za Fruzinymi Dziadkami i resztą Rodziny też Was pewnie dopada, ale jednak to jest już trochę inna tęsknota - i wydaje mi się, że nieco mniej dotkliwa.

      Usuń
  7. Ja napisze tak jestem w stanie zrozumieć taka sytuacje kiedy np rodzina sie dorabia i nie ma dzieci. Dzieki Bogu nie byliśmy nigdy postawieni w takiej sytuacji i nie trzeba bylo się rozstawać. Mamy to co mamy nie stać nas.na dużo rzeczy ale jestesmy razem i to sie dla mnie liczy że co dziennie mam się komu wyplakac lub po prostu przytulic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli ktoś jest na dorobku i bez dzieci, to można jeszcze taką ewentualność dopuścić. I w przypadku opisywanej przeze mnie pary to też miało być tylko tymczasowe rozwiązanie, dopóki się w życiu odpowiednio nie "ustawią". Tylko co z tego wynikło? Pozwalają sobie na coraz większe zbytki i szaleństwa, a nadal mieszkają z rodzicami - podczas gdy budowa ich własnego, planowanego domu nawet nie ruszyła z miejsca...Tak się chyba dzieje, kiedy komuś kasa za bardzo do głowy uderzy...

      Usuń
  8. Też nie wyobrażam sobie takiego układu zwłaszcza przy małych dzieciach. Potem jak były w miarę odrośnięte od pieluch to był taki moment że o tym pomyślałam ale że mój mąż to domator to nigdy nie dał się skusić. No i dobrze bo teraz bym sama zwariowała z problemami. Ja mówię NIE i w moim otoczeniu nie mam takich przykładów. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama wiesz, że problemy wcale nie maleją wraz z dorastaniem dzieci - raczej pojawiają się nowe, bardziej liczne i mocniej pokomplikowane ;) Zaryzykuję stwierdzenie, że moja mama właśnie przez takie rozwiązanie i zagraniczne wyjazdy taty nabawiła się poważnej nerwicy,a ich małżeństwo kilkukrotnie już naprawdę wisiało na włosku...

      Usuń
  9. Dokladnie wiem jak wyglada takie zycie i nie, majac wybor, nigdy sie na cos takiego nie zgodze. To powiedziawszy... Moi rodzice tak zyli i zyja do dzis. Tata zaczal wyjezdzac za granice, kiedy mialam 10 lat. Miec go caly tydzien w miesiacu, jak w Twoim poscie, to bylby luksus! Moj przyjezdzal tylko na Boze Narodzenie oraz Wielkanoc. A my jezdzilysmy do niego na cale wakacje (mama jest nauczycielka). Co czulam jako dziecko? Zaraz po jego wyjezdzie tesknote. Przez jakies 2 tygodnie. Potem sie przyzwyczajalam. A kiedy mial znow przyjechac, czulam irytacje, ze nasze idace okreslonym trybem zycie, zostanie przewrocone do gory nogami. Zazwyczaj potrzebowalam kilku dni na przyzwyczajenie sie, ze jest w domu. :) Co do mojej matki... O, ona bardzo szybko odnalazla sie w roli slomianej wdowy. Odpowiadalo jej, ze jest pania samej siebie oraz corek. Kiedy tata mial przyjechac, chodzila jak gradowa chmura, bo nagle wypada konsultowac z malzonkiem gdzie sie wychodzi, co kupuje, dzielic sie autem itd. Oj nie podobalo to sie Jasnie Pani. ;)
    Podobnie, moja ciotka i przyjaciola ze studiow - marynarzowe. Obie doskonale czuly sie jako prawie-samotne matki. Jeszcze mojej kolezanki maz przyjezdzal co 6 tygodni na jakis miesiac. Ale maz ciotki przyplywal srednio co 9-12 miesiecy. Kiedy rodzily sie blizniaki, nie bylo go przy porodzie, przyplynal kiedy mialy 3 miesiace! :D Ale zadna nigdy nie narzekala, wrecz przeciwnie, marudzily kiedy zblizalo sie przyplyniecie Pana Malzonka. ;)
    Wniosek? Mysle, ze do wszystkiego mozna sie przyzwyczaic... Niestety... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślę, że to może nawet nie tyle kwestia przyzwyczajenia, co charakteru. Mam koleżankę, której mąż też jest marynarzem i Ona nie wyobraża sobie innego modelu życia. Co więcej- kiedy Ona ma przyjechać, albo z jakiś względów jest na miejscu dłużej- nie pała radością :) Nie wiem, może to kwestia tego, że niektóre kobiety potrzebują więcej swobody? Przestrzeni?

      A wiecie, że w tym wszystkim zupełnie zapomniałam, że ja przecież miałam podobny model rodziny bardzo blisko? Mój dziadek był marynarzem. Zmarł co prawda kiedy miałam 6lat, tak na ironię losu po swoim ostatnim rejsie (to już naprawdę makabryczny żar wyżej wymienionego losu), ale pamiętam wszystkie opowieści mojej mamy. Ona była bardzo zżyta z ojcem, miała chyba nawet lepsze nić porozumienia z Nim, niż ze swoją mamą, więc ciężko było Jej w takim układzie. Jednak tak jak pisałam w swoim komentarzu- coś za coś. Kiedy tu w Polsce nie było nic, mój dziadek skrzynkami przywoził pomarańcze, banany, mandarynki. Mama do dziś opowiada, że Oni z wujkiem (brat mamy) wynosili te owoce dzieciakom na podwórko. Mama i wujek zwiedzili pół świata, kiedy dzieci w ich wieku w najlepszym wypadku jechały do Bułgarii...
      Natomiast jeśli chodzi o babcię, to cały czas była bardzo aktywna zawodowo, była nawet dyrektorką szkoły. Dopiero po latach dowiedziałam się, że miała problem z alkoholem... Cena życia jakie wybrali. Co mnie natomiast zawsze zastanawia, to fakt, że wszyscy o tym mówią, jak babcia i dziadek bardzo się kochali... I tak czasami dumam nad tym, jak to z Ich miłością było? Czy babcia tak kochała dziadka, że dała Mu "wolność", bo On kochał pływać? Czy sama potrzebowała tej wolności tu, na miejscu?

      Usuń
    2. Moja mama zdecydowanie nie była szczęśliwa, że ojca tak często nie ma w domu, że wszystko spoczywa wyłącznie na jej głowie i barkach - a z drugiej strony kiedy wracał to zaczynały się kłótnie i ciągłe pretensje, że to czy tamto zrobił źle (czyli nie tak, jak to się u nas już zdążyło przyjąć podczas jego nieobecności).

      Człowiek po prostu bardzo szybko w takiej sytuacji przyzwyczaja się, że sam jest sobie sterem, żeglarzem i okrętem, że nie musi się przed nikim spowiadać, dostosowywać, zmieniać dla kogoś swoich przyzwyczajeń - i niestety bardzo odbija się to na wzajemnych relacjach. Mój tato zresztą też trochę "zdziczał" i czasami zapominał już, jak funkcjonuje się w rodzinie...W pewnym momencie chyba najlepiej było mu samemu ze sobą albo w grupie kolegów po fachu...

      Usuń
  10. Kiedy są dzieci - mówię absolutnie NIE. Ale mieliśmy wcześniej epizody takich dłuższych rozstań - moje studia w UK, jego próba sił w Skandynawii. I wiem, że da się, ale nie na całe lata, bo później taka para się od siebie odzwyczaja - tak bym to nazwała. Bo jak po latach widywania się 'od święta' zacząć nagle żyć razem na codzień? Para się kocha, ale ma swoją 'codzienność', niezależną od tej drugiej osoby. To nie jest łatwe i wiem, że czasem trzeba. Ale mając wybór, wybieram bycie razem. Wolałabym się przeprowadzić gdzieś tam hen z całym tym naszym majdanem i żyć skromnie zbierając na ten 'cel'. Ale nie oceniam, bo każdy ma inaczej. Tylko, że w sytuacji, którą opisujesz ona nie jest szczęśliwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Tobą w 100% ! Po moich rodzicach widziałam, że potem ciężko jest się znów do siebie dopasować, złapać jakiś wspólny rytm, iść na konieczne w związku kompromisy. Dlatego moim zdaniem również lepiej skromnie, ale razem - pewnych rzeczy nie da się na żadne pieniądze przeliczyć...

      Usuń
  11. Mam takich znajomych - ona w domu z dzieciakami, on w delegacji (przyjeżdża średnio co dwa tygodnie, a jak jakieś święta itp. to ok. miesiąca jest w domu). Ona oprócz tego pracuje zawodowo. Relacje mamy dość bliskie, więc nie skłamiem jeśli napiszę, że im jest tak dobrze. Są naprawdę udanym małżeństwem, dzieciaki też wyglądają na szczęśliwe. Myślę, że jest to kwestia zrozumienia, pogodzenia się z sytuacją. Dodam, że ich dzieciaki od małego wychowują się z tatą w delegacjach, więc też już do tego przywykły. Za kilkanaście lat same stwierdzą, jak taki stan rzeczy na nich wpłynął.
    Mi osobiście taki układ by nie odpowiadał, z różnych względów. Ale jeśli miałabym wybierać między "być" i "mieć", to jako doraźną sytuację bym wybrała delegację. Oczywiscie tylko wtedy, kiedy sytuacja by tego wymagała. Zresztą łatwo mi pisać, bo (raczej) taka sytuacja mnie nie będzie dotyczyła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również dopuszczałabym taką możliwość (ewentualnie) tylko doraźnie, gdyby nie było innej opcji i gdybyśmy nie mieli przy sobie Bąbla. Na dłuższą metę jestem przekonana, że nie byłabym w stanie się do tego przyzwyczaić i zaakceptować takiego rozwiązania - bo nawet na samą myśl o nim wszystko aż we mnie kipi, krzyczy i protestuje !

      Usuń
  12. Ja nie wyobrażam sobie takiego małżeństwa. Mój narzeczony ma ogromne szczęście, już w tak młodym wieku (22 lata) ma stałą pracę w państwówce. Kokosów z tego nie ma, ale dochodzą różne ekwiwalenty, itd. Ja stałej pracy nie mam. Chwytam się sezonówek, które trwają po kilka miesięcy. Gdy jedna się skończy szukam następnej i tym sposobem w ciągu roku te 10 miesięcy mam przepracowane. Wiem, że problem pojawi się, gdy będziemy planowali dzieci. Jesteśmy jednak skłonni zrezygnować z pewnych przyjemności byle tylko być razem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie miałam pojęcia, że jesteście tacy młodziutcy (w porównaniu ze mną, starą, 29-letnią krową ;))

      Praca w państwówce ma faktycznie taki plus, że jest w miarę pewna i stała i można liczyć na wszystkie urlopy, świadczenia i inne udogodnienia przewidziane prawem (co u prywaciarzy często wcale nie jest takie oczywiste). Mam nadzieję, że i Tobie uda się znaleźć jakieś sensowne i satysfakcjonujące zatrudnienie - najlepiej jeszcze zanim pojawi się dziecko, żebyś mogła bez stresu iść na macierzyński :)

      U nas też oczywiście nie wiem, jak to będzie. Na razie jestem na wychowawczym, ale do obecnej pracy już na pewno nie wrócę i będę rozglądała się za czymś innym. Jednego jestem pewna - małżeństwu na odległość oboje mówimy "NIE" i wolimy z pewnych przyjemności i atrakcji nie skorzystać, niż tracić się nawzajem z oczu na tak długi czas.

      Usuń
  13. Był krótki okres (około 2 miesiące) kiedy mój tata wyjeżdżał na dwa tygodnie a później był w domu przez tydzień. W domu zostawały trzy kobietki: mama, ja (ok. 19) i młodsza o pięć lat siostra. Strasznie ciężko nam było się do tego przyzwyczaić. Już nie mówiąc o tym, że wszystkimi obowiązkami domowymi musiałyśmy się dzielić. Najgorzej było z rachunkami, zakupami i paleniem w piecu. Jednak tęsknota była najgorsza. Jesteśmy bardzo rodzinni i takie rozwiązanie nie było dla nas. O ile ja z siostrą jakoś się trzymałyśmy (wiadomo, nastolatki mają już własne życie) to z rodzicami było kiepsko. Mama cały czas płakała, dzwoniła do nas jak byłyśmy na mieście i prosiła żebyśmy już przyszły, bo nie chciała sama siedzieć. Tata starał się nie okazywać tak bardzo swoich uczuć, ale wiem, że było mu strasznie ciężko. Wrócił do nałogu, po prawie dziesięciu latach zaczął palić. Nie wyobrażam sobie, żeby mój mąż znikał na tak długo. Często wyjeżdża na kilkudniowe delegacje. Już wtedy odczuwam ogromną pustkę i tęsknotę. Nienawidzę tego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że u Twoich rodziców trwało to tylko 2 miesiące - u moich kilka ładnych lat. Z czasem zaczęły nawet przychodzić im do głowy różne dziwne rzeczy, wzajemne oskarżenia, podejrzenia o zdradę itd. To był dla naszej rodziny naprawdę kiepski czas i wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, kiedy tacie udało znaleźć się dobrą pracę na miejscu. Od tamtej pory miałyśmy z siostrą wrażenie, że małżeństwo naszych rodziców przeżywa ponowny rozkwit, a i my mogłyśmy skupić się na swoich (już nastoletnich) sprawach, zamiast być ciągłymi pośrednikami,rozjemcami i negocjatorami między nimi (notabene uważam, że nie powinno się dzieci ciężarem ratowania własnego związku obarczać).

      Usuń
  14. Mój brat wyjeżdżał na 3 miesiące w roku, bo w domu była 4 małych dzieci i z czegoś żyć trzeba było. Przez kilka lat to był stały punkt. Potem przestał i ostatnio mocno oponował przeciwko pomysłowi wyjazdu własnego syna (ojca 4 latka).
    Moi znajomi tak żyli w rozłące od początku swego małżeństwa. Efekt - nie potrafią mieszkać razem. Łączą ich weekendy i wyjazd wakacyjny. Gdy są razem dłużej niż kilka dni - wrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Między innymi dlatego nigdy nie zdecydujemy się na więcej niż dwoje dzieci - bo wiemy, że większą gromadę bardzo trudno byłoby nam w obecnych warunkach utrzymać. Odnośnie tego wrzenia pisałam już powyżej - i wiem po sobie, że gdybym przez tak długi czas nie miała męża w domu, to po powrocie pewnie wkurzałby mnie do czerwoności (i vice versa).

      Usuń
  15. Moj brat jezdzi do pracy do niemiec od niedzieli wieczora do piatku , wiem jak sie zachowuje jego syn jak wroci...Przykre, ale bratowa tez sama,,
    Coz nie jeden wybral taka droge,,, bo np na lustro do przedpokoju za 1800 zł trzeba dac- no nowoczesne...
    Wygoda+kasa = nie patrzenie na rodzine...
    przykre ale prawdziwe :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chcę nikogo zbyt jednoznacznie oceniać - pewnie wielu ludzi postępuje w ten sposób, bo ma poczucie, że właśnie tak zapewnia swojej rodzinie dobre, godne życie, a dzieciom "lepszy start" czy coś w tym rodzaju...Ale niestety to właśnie dzieci na tym najbardziej cierpią i na nich się to odbija. Kiedy mój M. i jego rodzeństwo byli mali, ich ojciec rozkręcał firmę, naprawdę ciężko pracował, nie było go w domu dniami i nocami. Mama przy trójce dzieci też nie była w stanie wszystkiego zupełnie sama ogarnąć. Mąż pytany o to, kto go wychował, odpowiada pół-żartem, pół serio: "ulica" - ale wiem, że w tej niby żartobliwej odpowiedzi kryje się jakiś element żalu, urazy i pretensji...

      Usuń
  16. Pewnie wszystko zależy od ludzi, charakterów, sytuacji życiowej. Ale jeśli chodzi o mnie, jestem zdecydowanie na nie. Był taki moment na początku małżeństwa, kiedy mieszkaliśmy oddzielnie, dojeżdżaliśmy do siebie kilkadziesiąt kilometrów. To był trudny czas. Na szczęście zdążyliśmy już o tym zapomnieć. Później Mąż nie mógł znaleźć pracy i faktycznie przez chwilę rozważaliśmy wyjazd za granicę. Oboje byliśmy zgodni - zostajemy razem, mimo że chwilami nie było łatwo. W tej chwili opcja wyjazdu nie wchodzi w grę, chociaż pewnie bardzo by nam ułatwiła życie. Ale, jak widzę, jak Tygrys przeżywa każdą nadgodzinę, to nie wyobrażam sobie, żeby nie widział Taty tygodniami. Pamiętam, jak w dzieciństwie marudziłam, że nie mam takich zabawek, jak koleżanka z I piętra, takich kolorowych, plastikowych (u nas królowały siermiężne radzieckie). Mama na to, czy chcę zabawki czy tatę w domu. Wybór był prosty. Z innej strony... Mój teść był zawodowym kierowcą. Często nie było go w domu. Mąż jako dziecko tęsknił, brakowało Mu ojca. Ale tylko dlatego, że był ciągle w trasie, małżeństwo teściów jakoś się kręciło. Jakby był na miejscu, czarno to widzę. Także ile rodzin, tyle rozwiązań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja znam jedno małżeństwo, które jest już kilkanaście lat po ślubie, ma bodajże 11-letnią córkę, a nadal mąż i żona mieszkają osobno (ona ze swoimi rodzicami, on ze swoimi). Od tych kilkunastu lat wciąż się "budują" ;) O ile na początkowym etapie małżeństwa/związku sobie to wyobrażam, o tyle po tak długim czasie to jakaś farsa.

      U nas do niedawna Bąbel był niesamowicie wpatrzony we mnie i Męża traktował troszkę po macoszemu, ale teraz te proporcje wreszcie powoli się wyrównują, coraz bardziej się do taty przekonuje i z coraz większym utęsknieniem czeka na jego powroty - więc tym bardziej taki model zupełnie odpada.

      Odnośnie ostatnich zdań...tak czasami zastanawiam się, czy to faktycznie dobrze, jeśli tylko "jakoś się kręci". Niestety "jakoś" kojarzy mi się z "byle jak" - i czy nie lepiej wtedy zupełnie się rozstać i mieć przynajmniej sprawę jasną, a nie być ze sobą za wszelką cenę i funkcjonować tak ni to razem, ni to osobno...I tu też pewnie dylemat, bo są dzieci...I też pewnie ile osób, tyle sposobów, pomysłów i poglądów...

      Usuń
  17. Między mna a męzem nie układa się najlepiej od jakiegoś czasu...( ostatnio jest poprawa,ale ciiiiicho,żeby nie zapeszyć ) i czasami wręcz marzy mi się taki układ.Jak najdalej siebie!Jednak gdy opadają emocje i myślę na zimno o takim rozwiązaniu to jestem na nie.Obawiam się,ze wyjazd i odległość wybudowałaby jeszcze większy dystans między nami.Być może,pozornie,byłoby łatwiej ale w gruncie rzeczy to tego małżeństwa juz by nie było...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Między nami też bardzo różnie. Wydawało się, że wszystko wraca już powolutku do normy, ale wczorajsza wymiana zdań znów zburzyła ten pozorny spokój. Być może jak tak dalej pójdzie, to za jakiś czas napiszę post w klimatach "zabierzcie go ode mnie jak najdalej"...

      Usuń
  18. Tez sobie tego nie wyobrazam... ale niektórym tak jest latwiej, wygodniej...
    Kiedyś powiedzialam do jednej dziewczyny której maz zjeżdża raz na 2 miesiące .. ze ja bym tak nie mogla żyć... a ona do mnie "Bo nie masz dzieci to nie zrozumiesz" ... no wiec rozmowy nie kontynuowalam bo i tak nie mialo to sensu... przecież nie mam dzieci to nie wiem co to życie..
    A ja myslalam ze mając dzieci jest jeszcze trudniej mając Meza na odleglosc... ;) widać mylilam się ;)
    Buziaki slodziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja też tak myślałam - i w ogóle nie widzę logiki w tym, co dziewczyna powiedziała...No chyba że chodziło jej o to, że trzeba za coś dziecko utrzymać...ale czy naprawdę nie da się tego zrobić, mając męża w domu częściej niż raz na 2 miesiące?

      A takie teksty "nie mas dzieci - nie rozumiesz" też znam z autopsji. OK, nawet jeśli ktoś nie ma dzieci to i tak może mieć swoje własne zdanie na związane z nimi tematy (co innego, że życie "po dziecku" często potem to zdanie bardzo mocno weryfikuje ;) )

      Usuń
    2. No wlasnie w tym caly sek ze jej chodzilo o to ze jak sie ma dzieci to maz juz zbędny jest bo dziecko to cale życie.. a maz.. może być na odleglosc i kasę tylko przysylac..

      Usuń
    3. No to takiego podejścia nie rozumiem, jest mi zupełnie obce. Czasami też mam serdecznie dość mojego Trutnia, ale bez Niego jeszcze gorzej :)

      Usuń
  19. Znam takie małżeństwo,Oni się do tego przyzwyczaili On 4-6 tygodnia tam i wracam na 2 tygodnie. Nie oceniam. Nie żyją od do. Mają jakąś stabilizację.

    A pracując w Polsce wiadomo jak się zarabia. Ja mam skończone 29 lat skończone studia a mają kierowniczka jest 26 letnia dziewczyna z maturą;) Ja nie narzekam mamy gdzie mieszkać czym jeździć w czym chodzić co jeść ale to są podstawowe potrzeby człowieka żaden luksus. Natomiast żeby wyjechać na tygodniowy urlop z rok trzeba odkładać.

    Nie mamy jeszcze dziecka ale nie wiem czy bym się zgodziła na takie życie razem a jednak osobno. Może na tydzień dwa aby od siebie 'odpocząć'☺

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też mam 29 lat :) Studia na porządnym uniwersytecie ukończone z wyróżnieniem, a swego czasu przez ponad 5 lat zasuwałam po 11-12 godzin dziennie w galerii handlowej, za najniższą krajową. Moją kierowniczką była osoba niby też po studiach, ale w niewielkiej, prywatnej uczelni, gdzie dostaje się każdy, kto ma trochę kasy na czesne - no i głupia jak but, nie potrafiła nawet jednego zdania poprawnego stylistycznie/gramatycznie zbudować. Za to umiała się dobrze sprzedać, a na rozmowę kwalifikacyjną przyszła z dekoltem do pasa i w takiej mini, że można było dojrzeć wzór na jej bieliźnie (rekrutację prowadził facet ;) )

      Fakt - rynek pracy w Polsce wygląda tak, jak wygląda. Ale czy zagranicą faktycznie jest dużo lepiej? Widziałam już niejednego, który tak właśnie myślał - a potem bardzo szybko wracał i szukał jakiegoś zajęcia na miejscu, bo okazywało się, że wyobrażenia nijak się mają do rzeczywistości. Albo właśnie ta tęsknota za rodziną go sprowadzała z powrotem...Moim zdaniem to jest trochę tak, że "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma"...

      Usuń
  20. Ja po trzech miesiącach związku z moim, jeszcze wówczas nie mężem, powiedziałam mu że albo się przeprowadza, albo się rozstajemy, bo mnie związek na odległość nie odpowiada. Przeprowadził się :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to był bardzo dobry wybór :))) Czasami warto facetowi postawić tego typu ultimatum, żeby odpowiednio go "zmotywować" ;)

      Usuń
  21. Jestem tego samego zdania co Ty, Kochana. Mój mąż też miał propozycję pracy za granicą - 3 miesiące oddzielnie i miesiąc razem. I to spowodowało, że jej nie przyjął - obydwoje nie wyobrażamy sobie związku na odległość i jesteśmy zdania, że żadne pieniądze nie są tego warte!

    OdpowiedzUsuń
  22. Dr Аgbazara-świetny człowiek, ten lekarz pomoże mi odzyskać mojego kochanka Jenny Williams, który zerwał ze mną 2 lata temu z jego potężnym zaklęciem, i dzisiaj wróciła do mnie, więc jeśli potrzebujesz pomocy, skontaktuj się z nim przez e-mail: ( agbazara@gmail.com ) lub zadzwoń / WhatsApp +2348104102662. I rozwiąż swój problem jak ja.

    OdpowiedzUsuń

Wszelkie opinie, sugestie, nieskrępowana wymiana zdań, a nawet konstruktywna krytyka - mile widziane :)